Witam kochani! Ten blog startował na bloga miesiąca na Spisie Fanfiction z Justinem. Z początku nie spodziewałam się, że zajmę chociażby drugie miejsce. A tu co? Wygrałam, poprawka- WYGRALIŚMY! Zwycięstwem należy się dzielić! Bo w końcu to nie tylko moja zasługa. Sama bym tego nie wygrała, TO WY ODDAWALIŚCIE NA MNIE GŁOSY! Bardzo, bardzo Wam za to dziękuję. W ramach nagrody przeprowadzono ze mną wywiad, który jest opublikowany na spisie. Link poniżej. :)
Chciałabym Wam również zaprosić na pozostałe blogi. Mam nadzieję, że one również odniosą takie sukcesy, jak Toxic. Bardzo Was kocham i dziękuję. Buziaki! ♥
27.09.2015
22.07.2015
Epilog.
Autor:
Unknown
8 komentarzy:
-Babciu?- słyszę głos swojej wnuczki, więc mozolnym ruchem odwracam głowę w stronę werandy. Drzwi otwarte są na rozcież, a w nich stoi moja piękna, nie taka mała dziewczyna w towarzystwie jakiegoś młodzieńca. Na twarzy wita ogromny uśmiech i powoli podnoszę się do góry, by móc ją przytulić na powitanie. Idę jej na spotkanie, a ona rzuca się na szyję i mocno całuje moje polika. -Przyjechaliśmy na obiad, jak mówiłaś.- rudowłosa odwraca się w stronę blondyna i kiwa głową, aby podszedł. Kiedy staje przede mną, pozwalam sobie na szybkie oględziny. Włosy postawione do góry, nienaganny uśmiech, schludne ubranie i niebieskie oczy. Przystojny.
-To Colin.- wskazuje palcem na niego, a ja przytulam go na powitanie. Zawsze tak robiłam. Kiedy Nathaniel- jej tata, przyprowadził do domu Margaret, od razu ją przytuliłam. To jest mój zwyczaj od dawien dawna.
-Miło mi cię poznać, Colin. Chodźcie. Dziadek jest w sadzie, zaraz go zawołam.- klepie ich w ramiona i prowadzę do salonu. Kiedy siadają na skórzanej kanapie, mijam ich i otwieram drzwi tarasowe. Rozglądam się po drzewkach i wypatruję swojego męża. Uśmiecham się, kiedy idzie o lasce z najmniejszym z wnucząt i zaczynam im machać. Justin pochyla się jeszcze bardziej nad Martinem i pokazuje mu mnie. Na twarzy od razu maluje się uśmiech. Kiwam im głową, dając jasno do zrozumienia, aby przyszli do domu i wracam do gości. Siadam obok Meredith i uśmiecham się to do niej, to do jej chłopaka.
-To ile wy już ze sobą jesteście?- pytam, a ona spogląda ukradkiem na Colina.
-Dwa lata.- odpowiada blondyn i w tym samym momencie w salonie wita siwy pan z malutkim brunetem. Klepię miejsce obok, a on bardzo powoli idzie w naszą stronę i wita wnuczkę oraz jej chłopaka. Uśmiecha się do mnie i całuje mnie w policzek. Siada obok i bierze na kolana Martina.
-Oh, naprawdę? Daniel musiał go tu przywieźć?- wywraca oczami z dezaprobatą i mimo wszystko uśmiecha się do dzieciaka. Daniel był jej kuzynem. Mamy bardzo dużą rodzinę. W końcu w pocie czoła rodziłam sześcioro dzieci i każde z nich wychowałam na porządnych ludzi. Kiedy nadchodzi wigilia, mamy problem z pomieszczeniem wszystkich przy jednym stole. Jest strasznie ciasno, ale... Na koniec i tak siedzimy razem.
-Justin?- patrzę na męża i odbieram od niego Martina. -Idź wstaw ziemniaki i załącz piekarnik, proszę.- cmokam go w rękę, którą obejmuje i obserwuje, jak o lasce idzie po salonie, a potem znika w hallu.
-Oh Carlo... Ile my musieliśmy przejść, żeby na starość mieć tak spokojnie..- wzdycha i obejmuje mnie ramieniem.
-Oj, stary farfoclu. Na wspomnienia ci się zebrało? Idź spać.- chichoczę i ściskam drugą jego dłoń.
-Po prostu doceniam to, co mam. Kocham cię, moja stara żono.
-Ja ciebie też kocham.- unoszę głowę do góry i znów go całuję, a następnie gaszę swoją lampkę nocną i usypiam wtulona w tors mężczyzny.
-Justin?- pytam, chodź wiem, że mi nie odpowie.-Pamiętasz tą kawę, którą mi postawiłeś?- patrzę na zamknięte powieki i szybko ocieram łzy, które znów płyną wzdłuż policzka. -Chciałam cię dzisiaj zabrać właśnie do naszej ulubionej kawiarni na przedmieściach.- pod powiekami zbiera się kolejna fala, a ja ich nie powstrzymuje. Niech płyną. -Dlaczego mnie zostawiłeś tutaj samą? Nie dam rady bez ciebie żyć.- zarzucam jego ramię na swoją szyję i wtulam się po raz ostatni w jego już chłodny tors. I szlocham. Nie mówię już nic, tyko płaczę. Umarł.. Mój mąż umarł, a ja jestem sama.
-To Colin.- wskazuje palcem na niego, a ja przytulam go na powitanie. Zawsze tak robiłam. Kiedy Nathaniel- jej tata, przyprowadził do domu Margaret, od razu ją przytuliłam. To jest mój zwyczaj od dawien dawna.
-Miło mi cię poznać, Colin. Chodźcie. Dziadek jest w sadzie, zaraz go zawołam.- klepie ich w ramiona i prowadzę do salonu. Kiedy siadają na skórzanej kanapie, mijam ich i otwieram drzwi tarasowe. Rozglądam się po drzewkach i wypatruję swojego męża. Uśmiecham się, kiedy idzie o lasce z najmniejszym z wnucząt i zaczynam im machać. Justin pochyla się jeszcze bardziej nad Martinem i pokazuje mu mnie. Na twarzy od razu maluje się uśmiech. Kiwam im głową, dając jasno do zrozumienia, aby przyszli do domu i wracam do gości. Siadam obok Meredith i uśmiecham się to do niej, to do jej chłopaka.
-To ile wy już ze sobą jesteście?- pytam, a ona spogląda ukradkiem na Colina.
-Dwa lata.- odpowiada blondyn i w tym samym momencie w salonie wita siwy pan z malutkim brunetem. Klepię miejsce obok, a on bardzo powoli idzie w naszą stronę i wita wnuczkę oraz jej chłopaka. Uśmiecha się do mnie i całuje mnie w policzek. Siada obok i bierze na kolana Martina.
-Oh, naprawdę? Daniel musiał go tu przywieźć?- wywraca oczami z dezaprobatą i mimo wszystko uśmiecha się do dzieciaka. Daniel był jej kuzynem. Mamy bardzo dużą rodzinę. W końcu w pocie czoła rodziłam sześcioro dzieci i każde z nich wychowałam na porządnych ludzi. Kiedy nadchodzi wigilia, mamy problem z pomieszczeniem wszystkich przy jednym stole. Jest strasznie ciasno, ale... Na koniec i tak siedzimy razem.
-Justin?- patrzę na męża i odbieram od niego Martina. -Idź wstaw ziemniaki i załącz piekarnik, proszę.- cmokam go w rękę, którą obejmuje i obserwuje, jak o lasce idzie po salonie, a potem znika w hallu.
*wieczór*
Wnuczęta już pojechały i jesteśmy teraz sami. Leżę w łóżku i wmasowuję krem w dłonie. Obok mnie kładzie się własnie Justin. Ciężko oddychając opiera głowę o poduszkę i czeka, aż zrobię to samo. Gaszę jego lampkę, a swoją zostawiam i obniżam się. Przykrywam szczelnie kołdrą i odwracam w stronę mężczyzny. Pełno zmarszczek, zmęczone spojrzenie i wiecznie ten sam uśmiech. Tak mnie wita i usypia. Całuję go w usta i przytulam, czując się parę lat młodziej.-Oh Carlo... Ile my musieliśmy przejść, żeby na starość mieć tak spokojnie..- wzdycha i obejmuje mnie ramieniem.
-Oj, stary farfoclu. Na wspomnienia ci się zebrało? Idź spać.- chichoczę i ściskam drugą jego dłoń.
-Po prostu doceniam to, co mam. Kocham cię, moja stara żono.
-Ja ciebie też kocham.- unoszę głowę do góry i znów go całuję, a następnie gaszę swoją lampkę nocną i usypiam wtulona w tors mężczyzny.
Carla obudziła się następnego ranka i nie zobaczyła już uśmiechu swojego męża. Śpi- pomyślała i zaczęła go szturchać. Była już dziewiąta, więc to czas najwyższy wziąć leki na schorowane serca starego małżeństwa. Carla szturchnęła go raz, potem drugi, a Justin nie reagował. Serce podskoczyło jej do gardła. Krzyczała jego imię, a on nie reagował. Sprawdziła tętno i zamarła. W błyskawicznym tempie zadzwoniła na pogotowie. Czuła słaby puls mężczyzny, ale miała małą nadzieję. Nadzieję, że się obudzi i wszystko będzie tak, jak dawniej. Znów zejdą na dół, zrobią sobie herbatę, on przyniesie prasę, a ona przygotuje śniadanie i leki. Usiądą, pożartują, potem znów spotkają się z dziećmi i zleci kolejny dzień. Złapała różaniec, który leżał na szafeczce nocnej i zaczęła się modlić do Boga. Ich wiara się pogłębiła, kiedy oboje odchowali swoje dzieci. Codziennie chodzili na wieczorne msze, razem się modlili i nigdy nie zapominali, że to w jego rękach była ich wola. Teraz też tak było, a Carla łkała prosząc go, aby nie odbierał jej jeszcze Justina. Karetka przyjechała i ratownicy odsunęli ją od staruszka. Pielęgniarka dała jej lek na uspokojenie, a ona nadal płakała. Lekarz z poważnym wyrazem twarzy przewiesił przez szyję stetoskop i smutnymi oczami popatrzył na kobietę. "Nie żyje" powiedział, a wszyscy spuścili głowy w dół. Nie mogła uwierzyć, że odszedł bez niej i zostawił ją tu samą. Jej życie od razu przestało mieć sens. To było trudniejsze, niż sobie wyobrażała. Lekarze zostawili ją samą, by mogła się z nim pożegnać. Położyła się obok męża, złapała lodowatą dłoń i przycisnęła ją do rozgrzanych polik. Zalała się kolejnymi łzami i zrobiła coś, co jej mąż chciał zrobić wczoraj. Zaczęła wspominać.
-Justin?- pytam, chodź wiem, że mi nie odpowie.-Pamiętasz tą kawę, którą mi postawiłeś?- patrzę na zamknięte powieki i szybko ocieram łzy, które znów płyną wzdłuż policzka. -Chciałam cię dzisiaj zabrać właśnie do naszej ulubionej kawiarni na przedmieściach.- pod powiekami zbiera się kolejna fala, a ja ich nie powstrzymuje. Niech płyną. -Dlaczego mnie zostawiłeś tutaj samą? Nie dam rady bez ciebie żyć.- zarzucam jego ramię na swoją szyję i wtulam się po raz ostatni w jego już chłodny tors. I szlocham. Nie mówię już nic, tyko płaczę. Umarł.. Mój mąż umarł, a ja jestem sama.
___
OGŁOSZENIA PARAFIALNE
Mamy to! Koniec historii Carly i Justina! Boże... Pamiętam początki- Womanizer i to, jak stresowałam się, że będzie to kolejny blog, który zacznę i nie dokończę. A tu co? Zebrałam się nawet za drugą część, za co jestem z siebie dumna. Chciałam Wam również podziękować, że byliście przez cały ten czas ze mną! Komentowaliście, śledziliście i odwiedzaliście bloga. Ta wspaniała przygoda dobiegła końca i z ręką na sercu, teraz płaczę. Zawsze płaczę, jak coś kończę. Bardzo, ale to bardzo Wam dziękuję za to, że ze mną byliście. Kocham Was, nie lubię pożegnań... :')
Dlatego Was nie żegnam, a zapraszam na kolejne opowiadania, jakie mam! Możecie mnie czytać na Wattpad i na blogach. Jeśli chcecie znać najnowsze newsy o blogach, zapraszam na śledzenie mojego twittera- @ClaudiaMaslowx
Jeszcze jedna sprawa. Ten blog bierze udział w konkursie na blog miesiąca, więc to dla mnie meega ważne, żeby wygrać, dlatego KAŻDY CZYTELNIK TEGO BLOGA TERAZ SZYBCIUTKO WCHODZI NA LINK PODANY NIŻEJ ZATYTUŁOWANY "BLOG MIESIĄCA" I ODDAJE GŁOS W ANKIECIE PO PRAWEJ STRONIE NA TOXIC!!! ♥
A teraz Was żegnam na tym blogu i do zobaczenia na innych! Buziaki, Wasza Claudia ♥
17.06.2015
Rozdział 22.
Autor:
Unknown
9 komentarzy:
Już o szóstej rano miałam pobudkę. Ślub miał odbyć się o pierwszej, a przede mną wiele pracy. Chciałam, aby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Miałam być księżniczką w ten jeden, wyjątkowy dla mnie dzień.
-Carla, pośpiesz się no!- krzyczała zza drzwi moja stylistka, kiedy ja nużyłam się w wodzie.
-Mmmm... mamy jeszcze czas.- mruknęłam, upijając łyk szampana. Nie dość, że w nocy nie mogłam spać, to jeszcze teraz nie pozwalają się zrelaksować.
-Albo za pięć minut tutaj będziesz, albo dzwonie po Justina i on wejdzie do twojej łazienki, mimo, że nie może cię widzieć do ślubu!- warknęła zdenerwowana Margaret, a ja wywróciłam oczami i zaczęłam się myć. Z lekkim opóźnieniem zawitałam w salonie, gdzie kobieta rozmawiała z dostawcą mojej sukni ślubnej. Wynajęłam krawcową, aby uszyła specjalną suknię dla mnie. Musiałam wyglądać doskonale.
-Dzień dobry, pani MacCartney.- mężczyzna pochylił się lekko do przodu i uniósł czapkę znad głowy. Kiwnęłam grzecznie i uśmiechnęłam się w jego kierunku. -Suknia calutka, pachnąca świeżością i nowością. Wszystkiego dobrego na nowej drodze życia.- uściskał moją dłoń i wyszedł.
-Siadaj tu, Car, bo dostanę zaraz fioła, jak nie zaczniemy cię czesać!
-Dobra, dobra! Już..- rzuciłam zdenerwowana i usiadłam na wysokim krześle. Zaczęłyśmy plotkować o różnych rzeczach, począwszy od Angeline Jolie po Beyonce.
-Oh, gdyby Beyonce kiedyś zaśpiewała dla nas jakąś romantyczną balladę, to byłoby to najlepsze, co mogło mnie spotkać.- westchnęłam rozmarzona.
-Dziś spełniają się twoje marzenia, kto wie, co los jeszcze przygotował.- uśmiechnęła się ciepło do mnie i upięła ostatniego loka. Dochodziła jedenasta, więc był to czas, kiedy zaczęła mi robić makijaż. Później pomalowała mi paznokcie i dobrała biżuterię. Na sam koniec została sukienka.
-Stresuję się.- wybełkotałam, kiedy Margaret mocno ściskała mój gorset. W tej samej chwili do środka wpadły wszystkie moje drużby.
-AAAAAAAAAA!- oczy Rose się zaszkliły, kiedy mnie ujrzała. Zaczęła wachlować rękami swoją twarz, aby nie rozmazać tuszu. -Cholera, to się dzieje! Moja mała Carla wychodzi za mąż!- krzyczała podekscytowana, a kiedy w końcu Margaret zawiązała gorset, podeszłam do przyjaciółki i mocno ją przytuliłam. -Jestem taka szczęśliwa!- odsunęła się ode mnie na odległość ramion i lustruje od stóp do głów. -Wyglądasz pięknie. Masz podwiązkę?- pokiwałam głową i usiadłam na sofie, aby założyć buty.
-Twoi rodzice lada moment tu będą.- poinformowała Barbara i poprawiła swoją sukienkę.
-Nie przeszkadza wam to, że jesteście w takich samych sukienkach? Zawsze marzyłam o tym, aby moje druhny były ubrane jednakowo...
-Carla! Nie przesadzaj!- wyrwała się w końcu Rosalie. -Sukienki są piękne, mi tam nie przeszkadza to, że Barbara czy Katherina mają takie same. Wszystko jest w jak najlepszym porządku, a ty się tak nie stresuj!- nakazała przyjaciółka i w tym samym momencie po mieszkaniu rozbrzmiał dzwonek. Nim podniosłam się z sofy, brunetka zdążyła już otworzyć drzwi. Wtedy zobaczyłam całą swoją rodzinę. Mama od razu wybuchła płaczem, a tata twardo trzymał się tego, że nie uroni ani łzy. Martin jako pierwszy mnie przytulił, a ja uśmiechnęłam się od ucha do ucha widząc go w garniturze.
-No, teraz jesteś facet!- zachichotałam i wręczyłam mu pudełeczko. -Mam dla ciebie bojowe zadanie.- otworzyłam je delikatnie i wskazałam na dwie obrączki. -Chciałabym, abyś je nam wręczył na ceremonii. Pastor wszystko ci wyjaśni.- spojrzałam na niebieskie tęczówki chłopca, a on pokiwał żwawo główką. -Super.
Kiedy mama podeszła do mnie z tatą, sama zaczęłam się rozklejać.
-O NIE, OOO NIE, NIE, NIE!- krzyczała Margaret, odrywając mnie z ramion taty. -Zero płaczu, cała moja robota pójdzie w pizdu!- warknęłam, poprawiając pudrem moje policzki. Uśmiechnęła się, kiedy wszystko było już tak, jak trzeba i zaczęła zbierać swoje rzeczy.
-Tak bardzo jesteśmy z ciebie dumni, kochanie.- westchnęła mama, ocierając chusteczką krople spływające po policzku.
-Wiem, mamuś. Kocham was.- przytuliłam ich, kiedy ktoś znów zaczął dobijać się do mieszkania. Oh, drzwi się nie zamykają.
-Dzień dobry, limuzyna czeka, panno MacCartney.- powiedział recepcjonista i zniknął.
-UWAGA! TO WAŻNA CHWILA!- klasnęła w ręce Rosalie. -CZAS JECHAĆ DO KAPLICY!- i wtedy każdy zaczął wychodzić z mieszkania. Jako ostatnia wyszłam ja i sprawdziłam, czy wszystko wzięłam. Welon? Jest! Obrączki? Są! Chusteczki? Są! Kwiaty? Są! No to zamykamy drzwi i idziemy się dobrze bawić...
-Tato, tylko proszę cię, trzymaj mnie, bo naprawdę nie wiem, jak ja dojdę do ołtarza. Tak bardzo się stresuję, że nie czuję nóg!- bełkotałam przed kaplicą, kiedy ostatni goście wchodzili do środka.
-Kochanie- odwrócił mnie w swoją stronę. -uspokój się. Przede wszystkim pamiętaj o wdechu i wydechu. Licz do dziesięciu, uśmiechaj się do gości i bądź szczęśliwa! To się teraz liczy, rozumiesz?- przytaknęłam głową i mocno go przytuliłam.
-Dziękuję, tato.- wróciłam na swoje miejsce, poprawiłam welon, suknię i kwiaty, wzięłam parę uspokajających wdechów i stanęłam przed drzwiami kaplicy. Kiedy usłyszałam marsz Mendelsona, serce podskoczyło do gardła. To się działo naprawdę! Wychodzę za mąż za Justina! Mojego najukochańszego Justina Biebera....
Drzwi nagle się otworzyły, a ja ścisnęłam mocniej ramię ojca. Chwileczkę staliśmy tak w miejscu, kiedy wreszcie ruszyliśmy długim, białym dywanem. Uniosłam wzrok znad stóp i zobaczyłam go. Idealnie dopasowany, czarny garnitur, biała koszula i czarna muszka. Włosy postawione do góry, jak zawsze i zniewalający uśmiech. Widząc go sama się rozluźniłam. Wreszcie doszłam do niego, a on ujął moją dłoń i delikatnie ją pocałował. Miałam świeczki w oczach.
-Para młoda postanowiła ułożyć własną przysięgę małżeńską, więc wysłuchajmy ich. Justinie...- mikrofon został przystawiony do jego ust, a my automatycznie odwróciliśmy się do siebie.
-Carlo...- złapał moją prawą dłoń i uniósł do góry. W tej samej chwili podszedł do nas mój braciszek z poduszeczką na rękach, gdzie były dwie, złote obrączki. - Przysięgam być przy tobie do końca swoich dni. Przysięgam, że będę zwalczać z tobą wszystkie problemy. Nie opuszczę cię w potrzebie. Zawsze będziesz mogła ze mną porozmawiać. W zdrowiu i w chorobie, w ubóstwie i bogactwie. Przysięgam, że zawsze z tobą będę i będę cię kochać tak bardzo, jak tylko moje serce zdoła kochać. Amen.- wsunął złoto na palec i spojrzał mi prosto w oczy, co lekko mnie ścięło z nóg. Otarłam opuszkami palców łzy i zachichotałam.
-Te emocje..- skomentowałam cicho i drżącą ręką złapałam obrączkę.- Justinie...- spojrzałam na jego karmelowe tęczówki i przełknęłam ślinę. -Przysięgam być przy tobie do końca swoich dni. Przysięgam, że będę zwalczać z tobą wszystkie problemy. Nie opuszczę cię w potrzebie. Zawsze będziesz mógł ze mną porozmawiać. W zdrowiu i w chorobie, w ubóstwie i bogactwie. Przysięgam, że zawsze z tobą będę i będę cię kochać tak bardzo, jak tylko moje serce zdoła kochać. Amen.- wsunęłam obrączkę na palec i znów otarłam łzę.
-Co Bóg złączy, człowiek niech nie rozdziela. Na rękach tego kościoła właśnie zostaliście małżeństwem. Może pan pocałować pannę młodą.- na twarzy Justina wdarł się ogromny uśmiech i od razu objął mnie ramionami i namiętnie pocałował na oczach gości. Nie czułam takiego skrępowania, jakie normalnie bym odczuwała. Teraz liczyło się to, że jestem z facetem, którego naprawdę kocham i zawsze tak już będzie. Panna MacCartney ma dożywotnie wakacje, a na jej miejsce wkracza nowa, dojrzała Pani Bieber. W tej chwili organista zaczął grać Hallelujah, a zebrani ludzie opuszczali kaplicę.
-W końcu moja.- wyszeptał mi do ucha Justin.
-W końcu twoja.- mruknęłam w szyję i mocno go przytuliłam. Wtedy nagle podniósł mnie do góry i mozolnym krokiem ruszył znów wzdłuż białego dywanu. Kiedy wyszliśmy na zewnątrz kuzynki wypuściły gołębie, wujkowie wystrzelili confetti, a dzieci rzucały ryżem.
-Więc, pani Bieber.. Niechaj zabawa się rozpocznie.
-I wieczność u twojego boku.- powiedziałam, uśmiechając się do niego. Spostrzegłam, że w oczach Justina tańczy euforia i radość. To nie były już iskierki, to były małe pochodnie! Pod kościół podjechał długi, stary mustang.
-O jeju! Załatwiłeś!!!- krzyknęłam przejęta i jednocześnie strasznie ucieszona.
-Wszystko, aby ten dzień był wyjątkowy!- postawił mnie na ziemi i otworzył przede mną drzwi. Pomachałam na pożegnanie wszystkim i wsiadłam do samochodu. Justin zrobił to samo i zajął miejsce obok. W powietrzu unosił się rozkoszny zapach skóry, a z radia leciało właśnie "What a wonderful world" Amstronga. Uśmiech, jaki tkwił na mojej twarzy już od jakiś 15 minut powodował, że odczuwałam już jakiś ból w policzkach, ale mimo wszystko mi to nie przeszkadzało. Wtuliłam się w ramię Justina i cicho podśpiewywaliśmy tekst piosenki.
-Pani Bieber...- wyszeptał, jeżdżąc kciukiem w górę i w dół po ramieniu.
-Panie Bieber...- przygryzłam dolną wargę i uniosłam się, aby go pocałować. -Kocham.cię.- powiedział między pocałunkami.
-Ja ciebie też.- westchnęłam, kiedy samochód się zatrzymał. -Jesteśmy!- zawołałam i klasnęłam w ręce. Momentalnie zrobiło mi się niedobrze. Chciałam jednak zignorować to uczucie i skupić się na pierwszym tańcu.
-Pamiętasz kroki?- zaśmiał się Justin, chwytając mnie za rękę. Pokiwałam głową i znów pocałowałam go w policzek. Kiedy weszliśmy do sali, wszyscy zaczęli nam śpiewać sto lat, a kelner podał dwa kieliszki z szampanem. Zaczęliśmy się kiwać w rytm ich melodii, a kiedy skończyli, podziękowaliśmy, a kierownik imprezy wyjaśnił, że teraz musimy wypić szampana i roztrzaskać kieliszki.
-Do dna, proszę pana.
-Do dna, proszę pani.- skinęliśmy głowami i kiedy oboje opróżniliśmy kryształ, rzuciliśmy go za siebie, a one rozprysły się na boku.
-Będą bliźniaki!- poinformował DJ, a ja wywróciłam oczami, następnie wybuchając śmiechem. -Młoda para szlifowała swój pierwszy taniec już od tygodnia. Mówiłem im, że potrafią tańczyć bez tego, ale tak się uparli, że i tak ćwiczyli. Więc teraz zróbcie kółeczko i towarzyszcie im w tym magicznym dniu!- i rozbrzmiało "All this time". Położyłam rękę na jego ramieniu, oparłam lekko głowę o zgięcie szyi z barkiem i zaczęliśmy się kołysać. Początek miał być najprostszy, jaki sobie wymarzyliśmy. Dopiero, kiedy wokalista zaczął śpiewać refren Justin uniósł mnie do góry, a ja wyciągnęłam ręce w stronę nieba. Później delikatnie osuwał mnie w dół, a ja ujęłam jego twarz w dłonie i pocałowałam. Zaczęliśmy tańczyć po całej sali, jak zawodowy tancerze. Czułam się jak motylek. Ciągle patrzyłam na Justina, który również nie spuszczał ze mnie wzroku. Na sam koniec pochylił mnie nad ziemią, a goście zaczęli nam wiwatować. Miłość wylewała się ze mnie z każdej strony i jedyne, co chciałam robić, to uśmiechać się do każdego i pokazywać, jak cholernie jestem szczęśliwa i kocham tego pana obok.
Nadszedł czas składania życzeń, więc ustawiliśmy się przy scenie, a rodziny przed nami. Słuchałam każdego uważnie, jak życzą mi chmary dzieci, wytrwałości i wiecznej młodości. To było słodkie. Na sam koniec zostali nasi najbliżsi. Wysłuchałam kazania od mamy na temat dzieci, ale widząc jej łzy nie mogłam się denerwować. Sama w pewnej chwili się popłakałam i mocno ją przytuliłam. Tata znów mówił, że od początku na to czekał. Jego jedyna córeczka wyszła za mąż i jest dorosłą kobietą. Podziękował Justinowi za wszystko, co dla mnie zrobił i również go przytulił. Niespotykany widok! Później podeszła do nas Jazzym i mocno mnie przytuliła.
-Boże, jak się cieszę, że należysz do naszej rodziny! W końcu Justin wybrał kogoś, kto jest niesamowity. Witamy w rodzinie, kochanie!- znów rzuciła mi się na szyję i pocałowała. Potem życzenia składał nam Jaxon.
-Wiem, byłem niezłym dupkiem na początku, ale siora, wierz mi, nie dotknę cię już w żaden inny sposób, jak w taki..- i mnie przytulił, co było niesamowite z jego strony.
-Justin, nie spierdól chociaż tego i bądź z nią do końca. To najlepsza kobieta, jaką mógł ci dać ten na górze.- klepnął go w ramię i odszedł. Teraz podszedł do nas tata Justina. Oczywiście się wzruszył, przez co po chwili do niego dołączyłam.
-Cholera! A miałam już nie płakać.- mruknęłam z uśmiechem na twarzy. Jeremy życzył nam szczęścia, zdrowia i miłości. Powiedział, że nic więcej nam nie trzeba, by zaznać prawdziwego raju na ziemi.
Dochodziła jedenasta, więc musiałam coś zrobić. Od dziecka marzyłam, aby na swoim weselu zaśpiewać. Byłby to pierwszy raz, kiedy śpiewałabym przed kimkolwiek. Podbiegła do mnie Rosalie i pociągła na bok.
-Godzina!!! To już teraz..- popchnęła mnie delikatnie w stronę sceny, a serce podskakiwało mi do gardła. Odwróciłam się w stronę Justina i pokazałam, aby zaczekał.
-Panna młoda ma wam coś do powiedzenia.- oczy wszystkich tu zebranych spoczęły na mnie.
-Em.. Mam nadzieję, że dobrze się bawicie i nie ogłuchniecie po tym, co zrobię. Przełamuję swoje lęki przy tobie, Justin. To dopiero początek naszej wieczności, kochanie.- uśmiechnęłam się ciepło w jego stronę, a on rozsiadł się na krześle i bacznie mnie obserwował. Kiwnęłam głową w stronę DJ, a on puścił podkład piosenki, którą miałam zaśpiewać. Wszyscy zaczęli kołysać się w rytm znanej im piosenki.
-If I should stay. I would only be in your way. So I'll go but I know I'll think of you every step of the way. And I will always love you.- po policzku spłynęła pierwsza łza od dłuższego czasu. Usłyszałam wiwat, a ja momentalnie się rozluźniłam. Zaczęłam śpiewać pewniej, a głos drżał mniej. Kiedy skończyłam "I will always love you" zobaczyłam, jak Justin zaczyna biec w moją stronę. Wdrapał się na scenę i mocno wpił się w moje usta. Wszyscy zaczęli piszczeć i klaskać, a ja zarzuciłam na niego swoje ręce.
-Niespodzianka.- mruknęłam dumnie.
-Najlepsza.- i znów mnie pocałował.
~***~
Tuż po oczepinach i torcie zaczęło panować zamieszanie na sali. Scena została zasłonięta, w na niej krzątało się pełno ludzi, których my nie widzieliśmy.
-Co się dzieje?- spytałam wystraszona Justina, a on wzruszył ramionami. -Miało być idealnie, a przez nich już nie będzie!- strach ogarnął moje ciało, a przełącznik z PANIKĄ się uruchomił. -Boże, co oni robią?!
-Carla, shh... Uspokój się. Może awaria, czy coś. Spokojnie.- uspokajał mnie Justin i położył na udzie swoją dłoń. Westchnęłam ciężko i obserwowałam to, co się dzieje. Nagle wszystkie światła zgasły.
-NO JESZCZE TEGO BRAKOWAŁO, ŻEBY PRĄDU ZABRAKŁO.- warknęłam oburzona, a goście zaczęli coś między sobą szeptać. Wtedy usłyszałam pukanie w mikrofon, a szmata, która zasłaniała scenę opadła. Reflektory świeciły prosto na nią, a tam stała..
-O!MÓJ!BOŻE!- zaczęłam krzyczeć niedowierzając w to, co widzę. I nim zdążyłam to jakkolwiek skomentować, Justin ciągnął mnie już pod scenę. Piosenkarka zaczęła śpiewać "Best thing I never had", a my razem z nią, kołysząc się w rym piosenki. Później wykonała "Halo", "Crazy in love", "Irreplaceble" oraz "Drunk in love".
-Dziękuję za zaproszenie Justin. Macie niesamowite wesele. Wytrwajcie do końca. Miłości, spokoju, zdrowia i gromadki dzieci wam życzę. Kocham was. Bawcie się dobrze!- zawołała na koniec i zeszła, by podejść i nas przytulić.
-Nie wierzę. Moje największe marzenie weselne się spełniło!- zawołałam, kiedy już się odsunęłam od wokalistki.
-Kochana cieszę się, że sprawiłam tyle radości, ale teraz muszę lecieć. Macie ode mnie drobny prezent.- jej ochroniarz podał jej prostokątne pudełeczko, które później wręczyła nam. -Kochajcie się. Pa!- i zniknęła za ochroniarzami.
-To twoja sprawka?!- spojrzałam na dumnego Justina. -I nic mi nie powiedziałeś, kiedy ja już wyzywałam koło stołu, że psują nam wesele?- ten znów przytaknął, a ja wypuściłam głośno powietrze z płuc. -NIENAWIDZĘ CIĘ ZA TO TAK BARDZO, JAK CIĘ KOCHAM.- i pocałowałam go w podzięce za to, co dla mnie dzisiaj zrobił. Zdecydowanie najlepszy dzień mojego życia. Kocham tego wariata jak nikogo innego.
-Carla, pośpiesz się no!- krzyczała zza drzwi moja stylistka, kiedy ja nużyłam się w wodzie.
-Mmmm... mamy jeszcze czas.- mruknęłam, upijając łyk szampana. Nie dość, że w nocy nie mogłam spać, to jeszcze teraz nie pozwalają się zrelaksować.
-Albo za pięć minut tutaj będziesz, albo dzwonie po Justina i on wejdzie do twojej łazienki, mimo, że nie może cię widzieć do ślubu!- warknęła zdenerwowana Margaret, a ja wywróciłam oczami i zaczęłam się myć. Z lekkim opóźnieniem zawitałam w salonie, gdzie kobieta rozmawiała z dostawcą mojej sukni ślubnej. Wynajęłam krawcową, aby uszyła specjalną suknię dla mnie. Musiałam wyglądać doskonale.
-Dzień dobry, pani MacCartney.- mężczyzna pochylił się lekko do przodu i uniósł czapkę znad głowy. Kiwnęłam grzecznie i uśmiechnęłam się w jego kierunku. -Suknia calutka, pachnąca świeżością i nowością. Wszystkiego dobrego na nowej drodze życia.- uściskał moją dłoń i wyszedł.
-Siadaj tu, Car, bo dostanę zaraz fioła, jak nie zaczniemy cię czesać!
-Dobra, dobra! Już..- rzuciłam zdenerwowana i usiadłam na wysokim krześle. Zaczęłyśmy plotkować o różnych rzeczach, począwszy od Angeline Jolie po Beyonce.
-Oh, gdyby Beyonce kiedyś zaśpiewała dla nas jakąś romantyczną balladę, to byłoby to najlepsze, co mogło mnie spotkać.- westchnęłam rozmarzona.
-Dziś spełniają się twoje marzenia, kto wie, co los jeszcze przygotował.- uśmiechnęła się ciepło do mnie i upięła ostatniego loka. Dochodziła jedenasta, więc był to czas, kiedy zaczęła mi robić makijaż. Później pomalowała mi paznokcie i dobrała biżuterię. Na sam koniec została sukienka.
-Stresuję się.- wybełkotałam, kiedy Margaret mocno ściskała mój gorset. W tej samej chwili do środka wpadły wszystkie moje drużby.
-AAAAAAAAAA!- oczy Rose się zaszkliły, kiedy mnie ujrzała. Zaczęła wachlować rękami swoją twarz, aby nie rozmazać tuszu. -Cholera, to się dzieje! Moja mała Carla wychodzi za mąż!- krzyczała podekscytowana, a kiedy w końcu Margaret zawiązała gorset, podeszłam do przyjaciółki i mocno ją przytuliłam. -Jestem taka szczęśliwa!- odsunęła się ode mnie na odległość ramion i lustruje od stóp do głów. -Wyglądasz pięknie. Masz podwiązkę?- pokiwałam głową i usiadłam na sofie, aby założyć buty.
-Twoi rodzice lada moment tu będą.- poinformowała Barbara i poprawiła swoją sukienkę.
-Nie przeszkadza wam to, że jesteście w takich samych sukienkach? Zawsze marzyłam o tym, aby moje druhny były ubrane jednakowo...
-Carla! Nie przesadzaj!- wyrwała się w końcu Rosalie. -Sukienki są piękne, mi tam nie przeszkadza to, że Barbara czy Katherina mają takie same. Wszystko jest w jak najlepszym porządku, a ty się tak nie stresuj!- nakazała przyjaciółka i w tym samym momencie po mieszkaniu rozbrzmiał dzwonek. Nim podniosłam się z sofy, brunetka zdążyła już otworzyć drzwi. Wtedy zobaczyłam całą swoją rodzinę. Mama od razu wybuchła płaczem, a tata twardo trzymał się tego, że nie uroni ani łzy. Martin jako pierwszy mnie przytulił, a ja uśmiechnęłam się od ucha do ucha widząc go w garniturze.
-No, teraz jesteś facet!- zachichotałam i wręczyłam mu pudełeczko. -Mam dla ciebie bojowe zadanie.- otworzyłam je delikatnie i wskazałam na dwie obrączki. -Chciałabym, abyś je nam wręczył na ceremonii. Pastor wszystko ci wyjaśni.- spojrzałam na niebieskie tęczówki chłopca, a on pokiwał żwawo główką. -Super.
Kiedy mama podeszła do mnie z tatą, sama zaczęłam się rozklejać.
-O NIE, OOO NIE, NIE, NIE!- krzyczała Margaret, odrywając mnie z ramion taty. -Zero płaczu, cała moja robota pójdzie w pizdu!- warknęłam, poprawiając pudrem moje policzki. Uśmiechnęła się, kiedy wszystko było już tak, jak trzeba i zaczęła zbierać swoje rzeczy.
-Tak bardzo jesteśmy z ciebie dumni, kochanie.- westchnęła mama, ocierając chusteczką krople spływające po policzku.
-Wiem, mamuś. Kocham was.- przytuliłam ich, kiedy ktoś znów zaczął dobijać się do mieszkania. Oh, drzwi się nie zamykają.
-Dzień dobry, limuzyna czeka, panno MacCartney.- powiedział recepcjonista i zniknął.
-UWAGA! TO WAŻNA CHWILA!- klasnęła w ręce Rosalie. -CZAS JECHAĆ DO KAPLICY!- i wtedy każdy zaczął wychodzić z mieszkania. Jako ostatnia wyszłam ja i sprawdziłam, czy wszystko wzięłam. Welon? Jest! Obrączki? Są! Chusteczki? Są! Kwiaty? Są! No to zamykamy drzwi i idziemy się dobrze bawić...
~***~
-Tato, tylko proszę cię, trzymaj mnie, bo naprawdę nie wiem, jak ja dojdę do ołtarza. Tak bardzo się stresuję, że nie czuję nóg!- bełkotałam przed kaplicą, kiedy ostatni goście wchodzili do środka.
-Kochanie- odwrócił mnie w swoją stronę. -uspokój się. Przede wszystkim pamiętaj o wdechu i wydechu. Licz do dziesięciu, uśmiechaj się do gości i bądź szczęśliwa! To się teraz liczy, rozumiesz?- przytaknęłam głową i mocno go przytuliłam.
-Dziękuję, tato.- wróciłam na swoje miejsce, poprawiłam welon, suknię i kwiaty, wzięłam parę uspokajających wdechów i stanęłam przed drzwiami kaplicy. Kiedy usłyszałam marsz Mendelsona, serce podskoczyło do gardła. To się działo naprawdę! Wychodzę za mąż za Justina! Mojego najukochańszego Justina Biebera....
Drzwi nagle się otworzyły, a ja ścisnęłam mocniej ramię ojca. Chwileczkę staliśmy tak w miejscu, kiedy wreszcie ruszyliśmy długim, białym dywanem. Uniosłam wzrok znad stóp i zobaczyłam go. Idealnie dopasowany, czarny garnitur, biała koszula i czarna muszka. Włosy postawione do góry, jak zawsze i zniewalający uśmiech. Widząc go sama się rozluźniłam. Wreszcie doszłam do niego, a on ujął moją dłoń i delikatnie ją pocałował. Miałam świeczki w oczach.
-Para młoda postanowiła ułożyć własną przysięgę małżeńską, więc wysłuchajmy ich. Justinie...- mikrofon został przystawiony do jego ust, a my automatycznie odwróciliśmy się do siebie.
-Carlo...- złapał moją prawą dłoń i uniósł do góry. W tej samej chwili podszedł do nas mój braciszek z poduszeczką na rękach, gdzie były dwie, złote obrączki. - Przysięgam być przy tobie do końca swoich dni. Przysięgam, że będę zwalczać z tobą wszystkie problemy. Nie opuszczę cię w potrzebie. Zawsze będziesz mogła ze mną porozmawiać. W zdrowiu i w chorobie, w ubóstwie i bogactwie. Przysięgam, że zawsze z tobą będę i będę cię kochać tak bardzo, jak tylko moje serce zdoła kochać. Amen.- wsunął złoto na palec i spojrzał mi prosto w oczy, co lekko mnie ścięło z nóg. Otarłam opuszkami palców łzy i zachichotałam.
-Te emocje..- skomentowałam cicho i drżącą ręką złapałam obrączkę.- Justinie...- spojrzałam na jego karmelowe tęczówki i przełknęłam ślinę. -Przysięgam być przy tobie do końca swoich dni. Przysięgam, że będę zwalczać z tobą wszystkie problemy. Nie opuszczę cię w potrzebie. Zawsze będziesz mógł ze mną porozmawiać. W zdrowiu i w chorobie, w ubóstwie i bogactwie. Przysięgam, że zawsze z tobą będę i będę cię kochać tak bardzo, jak tylko moje serce zdoła kochać. Amen.- wsunęłam obrączkę na palec i znów otarłam łzę.
-Co Bóg złączy, człowiek niech nie rozdziela. Na rękach tego kościoła właśnie zostaliście małżeństwem. Może pan pocałować pannę młodą.- na twarzy Justina wdarł się ogromny uśmiech i od razu objął mnie ramionami i namiętnie pocałował na oczach gości. Nie czułam takiego skrępowania, jakie normalnie bym odczuwała. Teraz liczyło się to, że jestem z facetem, którego naprawdę kocham i zawsze tak już będzie. Panna MacCartney ma dożywotnie wakacje, a na jej miejsce wkracza nowa, dojrzała Pani Bieber. W tej chwili organista zaczął grać Hallelujah, a zebrani ludzie opuszczali kaplicę.
-W końcu moja.- wyszeptał mi do ucha Justin.
-W końcu twoja.- mruknęłam w szyję i mocno go przytuliłam. Wtedy nagle podniósł mnie do góry i mozolnym krokiem ruszył znów wzdłuż białego dywanu. Kiedy wyszliśmy na zewnątrz kuzynki wypuściły gołębie, wujkowie wystrzelili confetti, a dzieci rzucały ryżem.
-Więc, pani Bieber.. Niechaj zabawa się rozpocznie.
-I wieczność u twojego boku.- powiedziałam, uśmiechając się do niego. Spostrzegłam, że w oczach Justina tańczy euforia i radość. To nie były już iskierki, to były małe pochodnie! Pod kościół podjechał długi, stary mustang.
-O jeju! Załatwiłeś!!!- krzyknęłam przejęta i jednocześnie strasznie ucieszona.
-Wszystko, aby ten dzień był wyjątkowy!- postawił mnie na ziemi i otworzył przede mną drzwi. Pomachałam na pożegnanie wszystkim i wsiadłam do samochodu. Justin zrobił to samo i zajął miejsce obok. W powietrzu unosił się rozkoszny zapach skóry, a z radia leciało właśnie "What a wonderful world" Amstronga. Uśmiech, jaki tkwił na mojej twarzy już od jakiś 15 minut powodował, że odczuwałam już jakiś ból w policzkach, ale mimo wszystko mi to nie przeszkadzało. Wtuliłam się w ramię Justina i cicho podśpiewywaliśmy tekst piosenki.
-Pani Bieber...- wyszeptał, jeżdżąc kciukiem w górę i w dół po ramieniu.
-Panie Bieber...- przygryzłam dolną wargę i uniosłam się, aby go pocałować. -Kocham.cię.- powiedział między pocałunkami.
-Ja ciebie też.- westchnęłam, kiedy samochód się zatrzymał. -Jesteśmy!- zawołałam i klasnęłam w ręce. Momentalnie zrobiło mi się niedobrze. Chciałam jednak zignorować to uczucie i skupić się na pierwszym tańcu.
-Pamiętasz kroki?- zaśmiał się Justin, chwytając mnie za rękę. Pokiwałam głową i znów pocałowałam go w policzek. Kiedy weszliśmy do sali, wszyscy zaczęli nam śpiewać sto lat, a kelner podał dwa kieliszki z szampanem. Zaczęliśmy się kiwać w rytm ich melodii, a kiedy skończyli, podziękowaliśmy, a kierownik imprezy wyjaśnił, że teraz musimy wypić szampana i roztrzaskać kieliszki.
-Do dna, proszę pana.
-Do dna, proszę pani.- skinęliśmy głowami i kiedy oboje opróżniliśmy kryształ, rzuciliśmy go za siebie, a one rozprysły się na boku.
-Będą bliźniaki!- poinformował DJ, a ja wywróciłam oczami, następnie wybuchając śmiechem. -Młoda para szlifowała swój pierwszy taniec już od tygodnia. Mówiłem im, że potrafią tańczyć bez tego, ale tak się uparli, że i tak ćwiczyli. Więc teraz zróbcie kółeczko i towarzyszcie im w tym magicznym dniu!- i rozbrzmiało "All this time". Położyłam rękę na jego ramieniu, oparłam lekko głowę o zgięcie szyi z barkiem i zaczęliśmy się kołysać. Początek miał być najprostszy, jaki sobie wymarzyliśmy. Dopiero, kiedy wokalista zaczął śpiewać refren Justin uniósł mnie do góry, a ja wyciągnęłam ręce w stronę nieba. Później delikatnie osuwał mnie w dół, a ja ujęłam jego twarz w dłonie i pocałowałam. Zaczęliśmy tańczyć po całej sali, jak zawodowy tancerze. Czułam się jak motylek. Ciągle patrzyłam na Justina, który również nie spuszczał ze mnie wzroku. Na sam koniec pochylił mnie nad ziemią, a goście zaczęli nam wiwatować. Miłość wylewała się ze mnie z każdej strony i jedyne, co chciałam robić, to uśmiechać się do każdego i pokazywać, jak cholernie jestem szczęśliwa i kocham tego pana obok.
Nadszedł czas składania życzeń, więc ustawiliśmy się przy scenie, a rodziny przed nami. Słuchałam każdego uważnie, jak życzą mi chmary dzieci, wytrwałości i wiecznej młodości. To było słodkie. Na sam koniec zostali nasi najbliżsi. Wysłuchałam kazania od mamy na temat dzieci, ale widząc jej łzy nie mogłam się denerwować. Sama w pewnej chwili się popłakałam i mocno ją przytuliłam. Tata znów mówił, że od początku na to czekał. Jego jedyna córeczka wyszła za mąż i jest dorosłą kobietą. Podziękował Justinowi za wszystko, co dla mnie zrobił i również go przytulił. Niespotykany widok! Później podeszła do nas Jazzym i mocno mnie przytuliła.
-Boże, jak się cieszę, że należysz do naszej rodziny! W końcu Justin wybrał kogoś, kto jest niesamowity. Witamy w rodzinie, kochanie!- znów rzuciła mi się na szyję i pocałowała. Potem życzenia składał nam Jaxon.
-Wiem, byłem niezłym dupkiem na początku, ale siora, wierz mi, nie dotknę cię już w żaden inny sposób, jak w taki..- i mnie przytulił, co było niesamowite z jego strony.
-Justin, nie spierdól chociaż tego i bądź z nią do końca. To najlepsza kobieta, jaką mógł ci dać ten na górze.- klepnął go w ramię i odszedł. Teraz podszedł do nas tata Justina. Oczywiście się wzruszył, przez co po chwili do niego dołączyłam.
-Cholera! A miałam już nie płakać.- mruknęłam z uśmiechem na twarzy. Jeremy życzył nam szczęścia, zdrowia i miłości. Powiedział, że nic więcej nam nie trzeba, by zaznać prawdziwego raju na ziemi.
Dochodziła jedenasta, więc musiałam coś zrobić. Od dziecka marzyłam, aby na swoim weselu zaśpiewać. Byłby to pierwszy raz, kiedy śpiewałabym przed kimkolwiek. Podbiegła do mnie Rosalie i pociągła na bok.
-Godzina!!! To już teraz..- popchnęła mnie delikatnie w stronę sceny, a serce podskakiwało mi do gardła. Odwróciłam się w stronę Justina i pokazałam, aby zaczekał.
-Panna młoda ma wam coś do powiedzenia.- oczy wszystkich tu zebranych spoczęły na mnie.
-Em.. Mam nadzieję, że dobrze się bawicie i nie ogłuchniecie po tym, co zrobię. Przełamuję swoje lęki przy tobie, Justin. To dopiero początek naszej wieczności, kochanie.- uśmiechnęłam się ciepło w jego stronę, a on rozsiadł się na krześle i bacznie mnie obserwował. Kiwnęłam głową w stronę DJ, a on puścił podkład piosenki, którą miałam zaśpiewać. Wszyscy zaczęli kołysać się w rytm znanej im piosenki.
-If I should stay. I would only be in your way. So I'll go but I know I'll think of you every step of the way. And I will always love you.- po policzku spłynęła pierwsza łza od dłuższego czasu. Usłyszałam wiwat, a ja momentalnie się rozluźniłam. Zaczęłam śpiewać pewniej, a głos drżał mniej. Kiedy skończyłam "I will always love you" zobaczyłam, jak Justin zaczyna biec w moją stronę. Wdrapał się na scenę i mocno wpił się w moje usta. Wszyscy zaczęli piszczeć i klaskać, a ja zarzuciłam na niego swoje ręce.
-Niespodzianka.- mruknęłam dumnie.
-Najlepsza.- i znów mnie pocałował.
~***~
Tuż po oczepinach i torcie zaczęło panować zamieszanie na sali. Scena została zasłonięta, w na niej krzątało się pełno ludzi, których my nie widzieliśmy.
-Co się dzieje?- spytałam wystraszona Justina, a on wzruszył ramionami. -Miało być idealnie, a przez nich już nie będzie!- strach ogarnął moje ciało, a przełącznik z PANIKĄ się uruchomił. -Boże, co oni robią?!
-Carla, shh... Uspokój się. Może awaria, czy coś. Spokojnie.- uspokajał mnie Justin i położył na udzie swoją dłoń. Westchnęłam ciężko i obserwowałam to, co się dzieje. Nagle wszystkie światła zgasły.
-NO JESZCZE TEGO BRAKOWAŁO, ŻEBY PRĄDU ZABRAKŁO.- warknęłam oburzona, a goście zaczęli coś między sobą szeptać. Wtedy usłyszałam pukanie w mikrofon, a szmata, która zasłaniała scenę opadła. Reflektory świeciły prosto na nią, a tam stała..
-O!MÓJ!BOŻE!- zaczęłam krzyczeć niedowierzając w to, co widzę. I nim zdążyłam to jakkolwiek skomentować, Justin ciągnął mnie już pod scenę. Piosenkarka zaczęła śpiewać "Best thing I never had", a my razem z nią, kołysząc się w rym piosenki. Później wykonała "Halo", "Crazy in love", "Irreplaceble" oraz "Drunk in love".
-Dziękuję za zaproszenie Justin. Macie niesamowite wesele. Wytrwajcie do końca. Miłości, spokoju, zdrowia i gromadki dzieci wam życzę. Kocham was. Bawcie się dobrze!- zawołała na koniec i zeszła, by podejść i nas przytulić.
-Nie wierzę. Moje największe marzenie weselne się spełniło!- zawołałam, kiedy już się odsunęłam od wokalistki.
-Kochana cieszę się, że sprawiłam tyle radości, ale teraz muszę lecieć. Macie ode mnie drobny prezent.- jej ochroniarz podał jej prostokątne pudełeczko, które później wręczyła nam. -Kochajcie się. Pa!- i zniknęła za ochroniarzami.
-To twoja sprawka?!- spojrzałam na dumnego Justina. -I nic mi nie powiedziałeś, kiedy ja już wyzywałam koło stołu, że psują nam wesele?- ten znów przytaknął, a ja wypuściłam głośno powietrze z płuc. -NIENAWIDZĘ CIĘ ZA TO TAK BARDZO, JAK CIĘ KOCHAM.- i pocałowałam go w podzięce za to, co dla mnie dzisiaj zrobił. Zdecydowanie najlepszy dzień mojego życia. Kocham tego wariata jak nikogo innego.
Auto podjechało po parę młodą, a oni dostali właśnie swoje walizki. Przed nimi miesiąc miodowy. Będą zwiedzać różne zakątki świata i spędzą ze sobą calutki miesiąc bez przerwy. Pożegnali się ze wszystkim i wsiedli do pojazdu. Justin patrzył na zmęczoną Carlę, a jego serce biło z sekundy na sekundę szybciej. W końcu jest jego i tylko jego. Kochał ją i był tego stuprocentowo pewny. Nie wyobrażał sobie bez niej życia. Liczyła się tylko ona i żadna inna. Carla natomiast obserwowała migocące latarnie nie mogąc uwierzyć w to wszystko, co się dzisiaj wydarzyło. Wyszła za mąż. Nie jest singielką, tylko jest żoną! Była gotowa założyć rodzinę, rzucić wszystko, byleby być z Justine, do końca życia. Pierwszy przystanek: San Francisco!
___
OGŁOSZENIA PARAFIALNE
Przed Wami ostatni rozdział. Epilog i koniec!
Co sądzicie o weselu Carli i Justina? :)
Przy epilogu podam kilka informacji, którymi chcę się z Wami podzielić.
Liczę na większą liczbę komów. Chociaż te 5...
Przepraszam za błędy, ponieważ nawet nie sprawdzałam... ;/
Do następnego! ♥
LINKI:
14.06.2015
Rozdział 21.
Autor:
Unknown
5 komentarzy:
Wycieczka po stajni i krótka przejażdżka okazała się być najlepszym sposobem spędzenia wolnego czasu z rodziną. Martin był zafascynowany kucykami, a mama z tatą postanowili udać się na wspólną, romantyczną podróż, goniąc zachód słońca.
-Zmęczona?- spytał Justin, spoglądając na moje ciężko opadające powieki. Pokiwałam głową i wtuliłam się w jego ramię, pozwalając oczom odpocząć. -Dobrze księżniczko. Więc śpij.- wziął mnie na ręce i niosąc do samochodu, który już podjechał cmoknął w czoło i usadził na skórzanej sofie.
-A rodzice?
-Osobna limuzyna, śpij.- odpowiedział automatycznie i zniknął a moment z mojego punktu widzenia. Dostrzegłam jednak, że żegnał się z mamą, tatą i Martinem, przez co na twarzy zawitał wielki uśmiech. Słodki, przeuroczy Justin nie dość, że zatroszczył się o mnie, to jeszcze o rodziców. Pięć minut później siedział już ze mną i jechaliśmy z powrotem do Nowego Jorku.
-Podoba mi się tu.- westchnęłam, wtulając się w tors mężczyzny. -Ładny dom, stajnia z końmi, tor do jeżdżenia na nich.. I spokojna rodzina.
-Mi też się to podoba. Jestem zmęczony tą pracą...- przyznał i objął mnie delikatnie rękami. "Może zwolnijmy?" pomyślałam. Rzucić tą pracę, wyjechać, kupić dom, stajnie, konie, założyć rodzinę i żyć długo i szczęśliwie. Możemy? Oczywiście, że tak. Jesteśmy milionerami. Wystarczy jedna informacja, że chcemy sprzedać firmy, a znajdzie się setki osób zainteresowanych ich kupnem. Bonn jest jednym z najlepszych wydawnictw w Nowym Jorku, a mój magazyn kupowany jest na całym świecie, Czego chcieć więcej?
Byłam tak pochłonięta myślami, że nawet nie zauważyłam, kiedy byliśmy już na miejscu.
-Słyszałem, że byłaś śpiąca..- mruknął Justin, wysiadając z limuzyny i podając mi rękę. Objęłam ją i również wysiadłam, żegnając się z Taylorem.
-Bo byłam, ale naszło mnie na głębokie przemyślenia i się rozbudziłam.- uśmiechnęłam się słodko do niego i cmoknęłam w policzek. -Kocham cię.- rzuciłam radośnie. Bieber zatrzymał się, zmarszczył w rozbawieniu brwi i patrzył na mnie z niedowierzaniem.
-Chyba te twoje przemyślenia nieźle cię nastroiły.- zachichotał i w końcu weszliśmy do budynku. Sunęliśmy na samą górę, co chwilę się śmiejąc. Kiedy weszliśmy do jego mieszkania zobaczyłam, że trochę się pozmieniało. Zamiast zimnych, nowoczesnych akcentów zawitały ciepłe obrazy, fotografie i kwiaty. Ściany z szarych przemalowano na kawowe, beżowe i karmelowe.
-Oh, kiedy ja tu byłam ostatnio?- spytałam, rozglądając się dookoła.
-Dwa dni temu, skarbie.- szepnął mi do ucha i złożył czuły pocałunek przy nim.
-Skąd te zmiany?
-Chcę, aby całe moje życie się zmieniło. Już dwie rzeczy zmieniłem.
-Ale mnie nie zmienisz, prawda?
-Nie. Ty już jesteś moją zmianą, kochanie.- przyciągnął mnie do siebie i spojrzał prosto w oczy. Nogi momentalnie zrobiły się jak z waty. Uwielbiałam sposób, w jaki na mnie patrzy, a w tym momencie powodował, że traciłam jakikolwiek kontakt ze światem. Zarzuciłam na niego ręce, a on nie czekając dłużej przygwoździł mnie do ściany i zaczął namiętnie całować.Odwzajemniałam każdy atak, oddawała się cała. Pragnęłam go właśnie teraz. Nic innego się nie liczyło. Przygryzłam jego wargę i pociągnęłam w swoją stronę, w tym samym czasie ciągnąc jego włosy. W odpowiedzi na to dostałam głęboki jęk, a podniecenie wzrosło.
-Chcę.się.z.tobą.kochać.teraz.- mówił między składanymi pocałunkami na mojej szyi. Odchyliłam głowę do tyłu i dałam większy dostęp do klatki piersiowej. Nagle uniósł mnie do góry, a ja momentalnie oplotłam go nogami w pasie. Zaczął nas kierować na górę, a następnie do sypialni. Czułam, jak twardniał. Wreszcie kiedy drzwi się zamknęły stanęłam na nogach i błyskawicznie zaczęliśmy się nawzajem rozbierać. Jego ciało było cudowne. Mięśnie idealnie komponowały się z tatuażami, a parę włosków na klatce piersiowej dodawały uroku. Zaczęłam mierzwić jego włosy, przyciskając go do siebie jeszcze bardziej. Rozpoczął rozkoszną podróż od mostka w dół, drażniąc palcami moje sutki. Wyginałam się w łuk z rozkoszy, a on przeniósł swoje dłonie niżej. Ścisnął pośladki i delikatnie osunął majtki. Moje ręce zaś drapały Justina plecy, następnie zjechały w dół i powtórzyły jego ruch. Chwilę później przestał robić cokolwiek i spojrzał bacznie na mnie.
-Carlo MacCartney. Nigdy nie sądziłem, że spotkam taką kobietę, przez którą skończę ze swoim życiem towarzyskim, bo będę pragnął tylko jej. Jesteś tą właśnie kobietką, która wywróciła moje życie do góry nogami. Nikogo nie kocham tak bardzo, jak ciebie i zapewniam, że już nigdy nie pokocham..- patrzył mi prosto w oczy, co chwilę się uśmiechając. -Chyba, że będą to nasze dzieci.- na te słowa moje serce roztopiło się, a do oczu napłynęły łzy. Uniosłam się do góry i wpiłam w jego usta,wylewając tym samym wszystkie swoje uczucia na wierzch. Potem poczułam, jak we mnie wchodzi, delikatnie, spokojnie... Ciągle myślałam o tym, co powiedział. On poważnie myśli o założeniu ze mną rodziny. O Chryste..
Poranny powiew wiaterku i słońce przedzierające się przez okna apartamentu obudziły mnie z najlepszego snu jaki w życiu miałam. Byłam żoną Justina, mieliśmy gromadkę dzieci, a szatyn bardzo się nimi opiekował. Najlepszy ojciec, jaki mógłby być. Siedzieliśmy na kocu, na plaży. Karmiłam najmłodszą dziewczynkę, a Justin biegał z chłopcem i puszczał latawca. Wygłupiali się, nosił go na rękach i co chwilę całował. Wyglądał jak młodzieniec z bratem, a nie ojciec z synem. Ile bym dała, aby ten sen trwał wiecznie...
-Witam kochanie.- usłyszałam zamykanie drzwi i momentalnie spojrzałam w ową stronę. Bieber stał z tacą w rękach. Uśmiechnęłam się do niego i uniosłam do góry. -Jak się spało?
-Najlepiej.- mruknęłam, kiedy Justin ustawił tacę na moich kolanach. -A tobie?
-Prawie całą noc nie spałem.- wzruszył ramionami, a kiedy znów na jego twarzy zawitał uśmiech, dostrzegłam lekkie zmarszczy ze zmęczenia w okolicach oczu. -Ale jestem tak żywy, jak nigdy.- pocałował mnie i usiadł obok. -I proszę, nie patrz się tak na mnie...- westchnął, a ja wywróciłam oczami i wzięłam do ręki tosta. Zaczęłam go gryźć i patrzyłam nadal na szatyna.
-O czym myślałeś?- powiedziałam z pełną buzią i upiłam trochę herbaty.
-O nas. I doszedłem do wniosku, że nie mogę zwlekać.- sięgnął ręką pod poduszkę i wyjął spod niej małe pudełeczko. Otworzyłam szeroko oczy i prawie wylałam herbatę na posiłek. Zaczęłam się krztusić kawałkiem tosta, a Justin błyskawicznie poklepał mnie po plecach. Nie mogłam uwierzyć w to, co się dzieje i kiedy już mniej si krztusiłam, zaczęłam płakać.
-Kochanie, wszystko okej?- spytał, a jego oczy były tak wystraszone, że chciało mi się płakać jeszcze bardziej.
-Oh Justin...- zaszlochałam i otarłam łzy rękami.
-Więc.. Wracając do tej ważnej sprawy.. Chciałem to zrobić wczoraj, kiedy byliśmy w stajni, ale byłaś zmęczona, więc odłożyłem to na dziś.- otworzył pudełeczko, wziął moją dłoń, oblizał palce z ketchupy i z chmarą iskierek w oczach spojrzał na mnie. -Carlo MacCartney, nie jestem dobry w takich sprawach, więc po prostu się zapytam, czy uczynisz mnie tym szczęśliwcem, który za ciebie wyjdzie i będzie z tobą do końca życia?- mój płacz zamienił się w ryk. Pokiwałam głową, a kiedy nałożył mi na palec piękny, delikatny pierścionek z diamencikiem, rzuciłam mu się na szyję i przytuliłam najlepiej, jak umiałam. Nie zwracałam uwagi na to, że jedzenie, jakie było na tacy, teraz porozwalane było na łóżku. Jestem cholerną szczęściarą.
-Już zawsze tak będzie?- spytałam z nadzieją w głosie, patrząc na jego piwne tęczówki. Nigdy wcześniej nie widziałam tyle iskierek w nich, co teraz. Oboje byliśmy przepełnieni szczęściem.
-Zawsze, kochanie.- szepnął i znów mnie pocałował.
*Dwa tygodnie później*
-Gotowa?!- zawołała radośnie Rosalie. Uniosłam brew, zupełnie zdezorientowana jej pytaniem. -No nie udawaj głupiej! Wieczór panieński!- klasnęła w dłonie, a mnie olśniło. No tak! Dziś piątek, a jutro ślub... Cholera, ten czas leci zbyt szybko. -To ostatnie godziny, kiedy możesz jeszcze poszaleć, bo potem będzie już tylko niańczenie dzieci, prasowanie koszul, gotowanie obiadków i inne takie. Wiesz, o co mi chodzi..- zaśmiała się, a ja pokiwałam bezradnie głową.
-Więc jakieś pomysły?- poprawiłam się na kanapie, a ona poruszała jednoznacznie brwiami. -Nie...
-NIESPODZIANKA!- krzyknęły nagle jakieś kobiety, a kiedy się odwróciłam dostrzegłam starych znajomych. Była nawet Maria!
-To nie wszystko..- na słowa Rosalie do drzwi zaczął ktoś mocno walić. Wstałam, lekko przestraszona i pognałam je otworzyć. Stał w nich policjant z notesem w ręku.
-Tak..?
-Dobry wieczór. Pani to Carla MaCartney?- pokiwałam grzecznie głową, a on coś odnotował. -Jestem w sprawie Justina Biebera. Można wejść?- serce podskoczyło do gardła, ale mimo wszystko starałam się zachować zimną krew.
-Czy on coś zrobił? Coś mu się stało?- wypytywałam, a kiedy mężczyzna zobaczył tłum kobiet, uniósł brew.
-Możemy porozmawiać na osobności?- spytał, a ja pokiwałam grzecznie głową i poszliśmy do gabinetu.
-Czy wszystko z nim w porządku?!- do oczu napływały już łzy. Byłam przerażona.
-W jak najlepszym.- mruknął i zaczął się rozbierać. Rozdarł górę stroju, rzucił ją na bok, a sprzęt policyjny odłożył na blat biurka.
-Łoooł! ŁOOOŁ! Chwila!- zaczęłam panikować, kiedy do środka wbiła Rosalie z Barbarą.
-NIESPODZIANKAA!- krzyknęły, a w tle zaczęła lecieć jakaś piosenka, do której poruszał się owy policjant... Striptizer. Zaczęłam się śmiać i obserwować ciało faceta. Nagle wystrzeliły confetti, a striptizer usadził mnie na krześle. Potem stanął przede mną okrakiem i zaczął się wić jak wąż. Śmiałam się i jeździłam dłońmi po jego umięśnionej sylwetce. Najlepszy wieczór panieński świata!
Kiedy facet w końcu opuścił moje mieszkanie, dziewczyny poprosiły, abym przymierzyła suknię ślubną. Zaprezentowałam się im, a one klaskały z zachwytu w ręce. Później siadłyśmy wszystkie na dywanie i otworzyłyśmy butelki win.
-Mamy dla ciebie prezenty.- zaczęła Barbara. Wręczyła mi nieduże pudełko, a ja patrzyłam na nią jak na kretynkę.
-Spoko, nie dość, że załatwiłyście striptizera, to jeszcze prezenty?!
-Nie maruudź, tylko otwieraj!- nakazała ostro przyjaciółka, a ja wywracając oczami posłusznie wykonałam polecenie. W środku znajdował się skąpy strój z Victoria's Secret.
-Justinowi na pewno się spodoba..- mruknęła kobieta, a ja zaczerwieniłam się na samo wyobrażenie sobie jego miny. O cholera, to będzie niezapomniany widok. W następnych pudełeczkach były gadżety erotyczne. Jakieś kajdanki, pejcze, kostiumy, gumki itd. Na końcu był jeden, ogromny karton.
-A to już nie od nas, ale od twojej mamy.- zaśmiała się Rose, a ja zaskoczona uniosłam brew do góry. Kiedy zobaczyłam, co jest w środku od razu westchnęłam. Pełno śpioszków, zabawek i innych rzeczy dla dziecka, a na samym wierzchu leżała karteczka. Uniosłam ją do góry i przeczytałam treść na głos:
-Nie jesteś w ciąży, nie?- spytała Rosalie, a ja cicho się zaśmiałam.
-Nie, nie jestem.- odchrząknęłam i podziękowałam każdemu za prezent. Później pożegnałam się z przyjaciółkami i ruszyłam pod prysznic. Przede mną wielki dzień.
-Zmęczona?- spytał Justin, spoglądając na moje ciężko opadające powieki. Pokiwałam głową i wtuliłam się w jego ramię, pozwalając oczom odpocząć. -Dobrze księżniczko. Więc śpij.- wziął mnie na ręce i niosąc do samochodu, który już podjechał cmoknął w czoło i usadził na skórzanej sofie.
-A rodzice?
-Osobna limuzyna, śpij.- odpowiedział automatycznie i zniknął a moment z mojego punktu widzenia. Dostrzegłam jednak, że żegnał się z mamą, tatą i Martinem, przez co na twarzy zawitał wielki uśmiech. Słodki, przeuroczy Justin nie dość, że zatroszczył się o mnie, to jeszcze o rodziców. Pięć minut później siedział już ze mną i jechaliśmy z powrotem do Nowego Jorku.
-Podoba mi się tu.- westchnęłam, wtulając się w tors mężczyzny. -Ładny dom, stajnia z końmi, tor do jeżdżenia na nich.. I spokojna rodzina.
-Mi też się to podoba. Jestem zmęczony tą pracą...- przyznał i objął mnie delikatnie rękami. "Może zwolnijmy?" pomyślałam. Rzucić tą pracę, wyjechać, kupić dom, stajnie, konie, założyć rodzinę i żyć długo i szczęśliwie. Możemy? Oczywiście, że tak. Jesteśmy milionerami. Wystarczy jedna informacja, że chcemy sprzedać firmy, a znajdzie się setki osób zainteresowanych ich kupnem. Bonn jest jednym z najlepszych wydawnictw w Nowym Jorku, a mój magazyn kupowany jest na całym świecie, Czego chcieć więcej?
Byłam tak pochłonięta myślami, że nawet nie zauważyłam, kiedy byliśmy już na miejscu.
-Słyszałem, że byłaś śpiąca..- mruknął Justin, wysiadając z limuzyny i podając mi rękę. Objęłam ją i również wysiadłam, żegnając się z Taylorem.
-Bo byłam, ale naszło mnie na głębokie przemyślenia i się rozbudziłam.- uśmiechnęłam się słodko do niego i cmoknęłam w policzek. -Kocham cię.- rzuciłam radośnie. Bieber zatrzymał się, zmarszczył w rozbawieniu brwi i patrzył na mnie z niedowierzaniem.
-Chyba te twoje przemyślenia nieźle cię nastroiły.- zachichotał i w końcu weszliśmy do budynku. Sunęliśmy na samą górę, co chwilę się śmiejąc. Kiedy weszliśmy do jego mieszkania zobaczyłam, że trochę się pozmieniało. Zamiast zimnych, nowoczesnych akcentów zawitały ciepłe obrazy, fotografie i kwiaty. Ściany z szarych przemalowano na kawowe, beżowe i karmelowe.
-Oh, kiedy ja tu byłam ostatnio?- spytałam, rozglądając się dookoła.
-Dwa dni temu, skarbie.- szepnął mi do ucha i złożył czuły pocałunek przy nim.
-Skąd te zmiany?
-Chcę, aby całe moje życie się zmieniło. Już dwie rzeczy zmieniłem.
-Ale mnie nie zmienisz, prawda?
-Nie. Ty już jesteś moją zmianą, kochanie.- przyciągnął mnie do siebie i spojrzał prosto w oczy. Nogi momentalnie zrobiły się jak z waty. Uwielbiałam sposób, w jaki na mnie patrzy, a w tym momencie powodował, że traciłam jakikolwiek kontakt ze światem. Zarzuciłam na niego ręce, a on nie czekając dłużej przygwoździł mnie do ściany i zaczął namiętnie całować.Odwzajemniałam każdy atak, oddawała się cała. Pragnęłam go właśnie teraz. Nic innego się nie liczyło. Przygryzłam jego wargę i pociągnęłam w swoją stronę, w tym samym czasie ciągnąc jego włosy. W odpowiedzi na to dostałam głęboki jęk, a podniecenie wzrosło.
-Chcę.się.z.tobą.kochać.teraz.- mówił między składanymi pocałunkami na mojej szyi. Odchyliłam głowę do tyłu i dałam większy dostęp do klatki piersiowej. Nagle uniósł mnie do góry, a ja momentalnie oplotłam go nogami w pasie. Zaczął nas kierować na górę, a następnie do sypialni. Czułam, jak twardniał. Wreszcie kiedy drzwi się zamknęły stanęłam na nogach i błyskawicznie zaczęliśmy się nawzajem rozbierać. Jego ciało było cudowne. Mięśnie idealnie komponowały się z tatuażami, a parę włosków na klatce piersiowej dodawały uroku. Zaczęłam mierzwić jego włosy, przyciskając go do siebie jeszcze bardziej. Rozpoczął rozkoszną podróż od mostka w dół, drażniąc palcami moje sutki. Wyginałam się w łuk z rozkoszy, a on przeniósł swoje dłonie niżej. Ścisnął pośladki i delikatnie osunął majtki. Moje ręce zaś drapały Justina plecy, następnie zjechały w dół i powtórzyły jego ruch. Chwilę później przestał robić cokolwiek i spojrzał bacznie na mnie.
-Carlo MacCartney. Nigdy nie sądziłem, że spotkam taką kobietę, przez którą skończę ze swoim życiem towarzyskim, bo będę pragnął tylko jej. Jesteś tą właśnie kobietką, która wywróciła moje życie do góry nogami. Nikogo nie kocham tak bardzo, jak ciebie i zapewniam, że już nigdy nie pokocham..- patrzył mi prosto w oczy, co chwilę się uśmiechając. -Chyba, że będą to nasze dzieci.- na te słowa moje serce roztopiło się, a do oczu napłynęły łzy. Uniosłam się do góry i wpiłam w jego usta,wylewając tym samym wszystkie swoje uczucia na wierzch. Potem poczułam, jak we mnie wchodzi, delikatnie, spokojnie... Ciągle myślałam o tym, co powiedział. On poważnie myśli o założeniu ze mną rodziny. O Chryste..
Poranny powiew wiaterku i słońce przedzierające się przez okna apartamentu obudziły mnie z najlepszego snu jaki w życiu miałam. Byłam żoną Justina, mieliśmy gromadkę dzieci, a szatyn bardzo się nimi opiekował. Najlepszy ojciec, jaki mógłby być. Siedzieliśmy na kocu, na plaży. Karmiłam najmłodszą dziewczynkę, a Justin biegał z chłopcem i puszczał latawca. Wygłupiali się, nosił go na rękach i co chwilę całował. Wyglądał jak młodzieniec z bratem, a nie ojciec z synem. Ile bym dała, aby ten sen trwał wiecznie...
-Witam kochanie.- usłyszałam zamykanie drzwi i momentalnie spojrzałam w ową stronę. Bieber stał z tacą w rękach. Uśmiechnęłam się do niego i uniosłam do góry. -Jak się spało?
-Najlepiej.- mruknęłam, kiedy Justin ustawił tacę na moich kolanach. -A tobie?
-Prawie całą noc nie spałem.- wzruszył ramionami, a kiedy znów na jego twarzy zawitał uśmiech, dostrzegłam lekkie zmarszczy ze zmęczenia w okolicach oczu. -Ale jestem tak żywy, jak nigdy.- pocałował mnie i usiadł obok. -I proszę, nie patrz się tak na mnie...- westchnął, a ja wywróciłam oczami i wzięłam do ręki tosta. Zaczęłam go gryźć i patrzyłam nadal na szatyna.
-O czym myślałeś?- powiedziałam z pełną buzią i upiłam trochę herbaty.
-O nas. I doszedłem do wniosku, że nie mogę zwlekać.- sięgnął ręką pod poduszkę i wyjął spod niej małe pudełeczko. Otworzyłam szeroko oczy i prawie wylałam herbatę na posiłek. Zaczęłam się krztusić kawałkiem tosta, a Justin błyskawicznie poklepał mnie po plecach. Nie mogłam uwierzyć w to, co się dzieje i kiedy już mniej si krztusiłam, zaczęłam płakać.
-Kochanie, wszystko okej?- spytał, a jego oczy były tak wystraszone, że chciało mi się płakać jeszcze bardziej.
-Oh Justin...- zaszlochałam i otarłam łzy rękami.
-Więc.. Wracając do tej ważnej sprawy.. Chciałem to zrobić wczoraj, kiedy byliśmy w stajni, ale byłaś zmęczona, więc odłożyłem to na dziś.- otworzył pudełeczko, wziął moją dłoń, oblizał palce z ketchupy i z chmarą iskierek w oczach spojrzał na mnie. -Carlo MacCartney, nie jestem dobry w takich sprawach, więc po prostu się zapytam, czy uczynisz mnie tym szczęśliwcem, który za ciebie wyjdzie i będzie z tobą do końca życia?- mój płacz zamienił się w ryk. Pokiwałam głową, a kiedy nałożył mi na palec piękny, delikatny pierścionek z diamencikiem, rzuciłam mu się na szyję i przytuliłam najlepiej, jak umiałam. Nie zwracałam uwagi na to, że jedzenie, jakie było na tacy, teraz porozwalane było na łóżku. Jestem cholerną szczęściarą.
-Już zawsze tak będzie?- spytałam z nadzieją w głosie, patrząc na jego piwne tęczówki. Nigdy wcześniej nie widziałam tyle iskierek w nich, co teraz. Oboje byliśmy przepełnieni szczęściem.
-Zawsze, kochanie.- szepnął i znów mnie pocałował.
*Dwa tygodnie później*
-Gotowa?!- zawołała radośnie Rosalie. Uniosłam brew, zupełnie zdezorientowana jej pytaniem. -No nie udawaj głupiej! Wieczór panieński!- klasnęła w dłonie, a mnie olśniło. No tak! Dziś piątek, a jutro ślub... Cholera, ten czas leci zbyt szybko. -To ostatnie godziny, kiedy możesz jeszcze poszaleć, bo potem będzie już tylko niańczenie dzieci, prasowanie koszul, gotowanie obiadków i inne takie. Wiesz, o co mi chodzi..- zaśmiała się, a ja pokiwałam bezradnie głową.
-Więc jakieś pomysły?- poprawiłam się na kanapie, a ona poruszała jednoznacznie brwiami. -Nie...
-NIESPODZIANKA!- krzyknęły nagle jakieś kobiety, a kiedy się odwróciłam dostrzegłam starych znajomych. Była nawet Maria!
-To nie wszystko..- na słowa Rosalie do drzwi zaczął ktoś mocno walić. Wstałam, lekko przestraszona i pognałam je otworzyć. Stał w nich policjant z notesem w ręku.
-Tak..?
-Dobry wieczór. Pani to Carla MaCartney?- pokiwałam grzecznie głową, a on coś odnotował. -Jestem w sprawie Justina Biebera. Można wejść?- serce podskoczyło do gardła, ale mimo wszystko starałam się zachować zimną krew.
-Czy on coś zrobił? Coś mu się stało?- wypytywałam, a kiedy mężczyzna zobaczył tłum kobiet, uniósł brew.
-Możemy porozmawiać na osobności?- spytał, a ja pokiwałam grzecznie głową i poszliśmy do gabinetu.
-Czy wszystko z nim w porządku?!- do oczu napływały już łzy. Byłam przerażona.
-W jak najlepszym.- mruknął i zaczął się rozbierać. Rozdarł górę stroju, rzucił ją na bok, a sprzęt policyjny odłożył na blat biurka.
-Łoooł! ŁOOOŁ! Chwila!- zaczęłam panikować, kiedy do środka wbiła Rosalie z Barbarą.
-NIESPODZIANKAA!- krzyknęły, a w tle zaczęła lecieć jakaś piosenka, do której poruszał się owy policjant... Striptizer. Zaczęłam się śmiać i obserwować ciało faceta. Nagle wystrzeliły confetti, a striptizer usadził mnie na krześle. Potem stanął przede mną okrakiem i zaczął się wić jak wąż. Śmiałam się i jeździłam dłońmi po jego umięśnionej sylwetce. Najlepszy wieczór panieński świata!
Kiedy facet w końcu opuścił moje mieszkanie, dziewczyny poprosiły, abym przymierzyła suknię ślubną. Zaprezentowałam się im, a one klaskały z zachwytu w ręce. Później siadłyśmy wszystkie na dywanie i otworzyłyśmy butelki win.
-Mamy dla ciebie prezenty.- zaczęła Barbara. Wręczyła mi nieduże pudełko, a ja patrzyłam na nią jak na kretynkę.
-Spoko, nie dość, że załatwiłyście striptizera, to jeszcze prezenty?!
-Nie maruudź, tylko otwieraj!- nakazała ostro przyjaciółka, a ja wywracając oczami posłusznie wykonałam polecenie. W środku znajdował się skąpy strój z Victoria's Secret.
-Justinowi na pewno się spodoba..- mruknęła kobieta, a ja zaczerwieniłam się na samo wyobrażenie sobie jego miny. O cholera, to będzie niezapomniany widok. W następnych pudełeczkach były gadżety erotyczne. Jakieś kajdanki, pejcze, kostiumy, gumki itd. Na końcu był jeden, ogromny karton.
-A to już nie od nas, ale od twojej mamy.- zaśmiała się Rose, a ja zaskoczona uniosłam brew do góry. Kiedy zobaczyłam, co jest w środku od razu westchnęłam. Pełno śpioszków, zabawek i innych rzeczy dla dziecka, a na samym wierzchu leżała karteczka. Uniosłam ją do góry i przeczytałam treść na głos:
"Moja nie tak mała córeczka zaraza wychodzi za mąż. Pewnie myślicie o założeniu rodziny, dzieciach, własnym domu i dalszym życiu. Na start daję ci parę zabawek i przydatnych rzeczy dla dziecka. Może jesteś już w ciąży, może nie, ale mimo wszystko miej to na wszelki wypadek. Nie sądzę, że zabraknie Wam kiedyś pieniędzy i sami sobie tego nie kupicie, ale to taki po prostu podarunek ode mnie. Kocham Cię, moja malutka Car i pamiętaj: facet, który szanował Cię od początku, będzie szanował Cię do końca. Twoja mama."Kiedy to przeczytałam, otarłam łzy i włożyłam list z powrotem do środka.
-Nie jesteś w ciąży, nie?- spytała Rosalie, a ja cicho się zaśmiałam.
-Nie, nie jestem.- odchrząknęłam i podziękowałam każdemu za prezent. Później pożegnałam się z przyjaciółkami i ruszyłam pod prysznic. Przede mną wielki dzień.
___
OGŁOSZENIA PARAFIALNE
Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału, ale po prostu mnie ciągle nie ma w domu i nie mam przez to kiedy napisać cokolwiek na bloga.
Komentarzy tak mało... Eh. Smutno troszeczkę, bo czuję się tak, jakby nikomu na tym blogu nie zależało.
Przed Wami jeszcze tylko Rozdział 22. i Epilog! Tak, dochodzimy do końca historii Carly.
Zapraszam Was na nowe blogi. Linki do nich podam niżej ;)
Pamiętajcie o WATTPAD. Link do mojego konta niżej.
No i przepraszam za jakiekolwiek błędy, ale nawet nie sprawdzałam. Przepraszam :(
LINKI:
1.06.2015
Rozdział 20.
Autor:
Unknown
5 komentarzy:
-I to wszystko działo się na terenie domku, z którego się wydostałaś?- upewnił się funkcjonariusz i zanotował coś w wielkim notesie. -Chcesz coś jeszcze dodać?
-Nie.- odparłam, poprawiając skrawek sukienki. Następnym przystankiem był psycholog. Ten również nie szczędził pytań: jak się czuję, czy mnie coś boli, czego się teraz boję, czy odczuwam niebezpieczeństwo, itd. Po upływie trzech godzin opuściłam gabinet psychologa z receptą na leki antydepresyjne i wyszłam przed budynek. Dziękowałam Bogu, że to się skończyło. Rozmawiać o tym wszystkim, co się działo TAM i jak się z tym czuję było ostatnią rzeczą, jaką chciałam zrobić.
Wykonałam jeden telefon i w przeciągu pięciu minut podjechało po mnie auto. Przywitałam się z Taylorem i porozmawiałam o przyziemnych sprawach. Spytałam o jego rodzinę, o dzieci i zadowolenie z wykonywanego zawodu. Rozmowa trwała aż do przyjazdu pod adres, którego w sumie nie podałam.
-Justin kazał panią
-Carla!- przerwałam, udając oburzoną.
-Dobrze.. Więc Justin kazał cię przywieść do siebie.- spojrzał w lusterko wsteczne, jednoznacznie dając do zrozumienia, że nie mogę mu zaprzeczyć, ani zmienić rozkazu, bo to Bieber mu płaci. Westchnęłam ciężko, klepiąc go w ramię na pożegnanie i wysiadając z samochodu pomachałam mu po raz ostatni. Skierowałam się do hallu głównego i przywitałam z obsługą. Każdy serdecznie uśmiechał się w moją stronę, doskonale pamiętając starą, skromną Carlę. Sunęłam windą, nerwowo stukając paznokciem o metalową rurkę i dmuchając w swój własny nos, aby bez pomocy rąk odgonić kosmyki włosów. Wreszcie znalazłam się na piętrze Biebera, więc weszłam do środka, rozglądając się niepewnie po mieszkaniu. Słyszałam cichy, delikatny dźwięk pianina i głos Justina. Chryste, śpiewał jak anioł. Zakradłam się po cichu, ciągle nadsłuchując słów, które wypływały z jego ust. Tekst był o zranionym mężczyźnie, który wciąż kocha swoją wybrankę. Ta zaś go zostawiła, a teraz wróciła i jego uczucia odżyły na nowo, kiedy wyznała mu miłość. O cholera.. Piosenka jest o nas. Na śmierć zapomniałam o tym, że powiedziałam mu wczoraj "kocham cię".
-Eghem.- odchrząknęłam wreszcie, wyrywając go tym samym z transu. -Jestem.
-Długo cię tam trzymali.- zerwał się na proste nogi i zaczął iść w moją stronę. Kiedy znalazł się dostatecznie blisko, wyszłam mu na spotkanie i zarzuciłam ręce na szyję, chcąc go mocno przytulić. Szatyn z początku był zaskoczony tym śmiałym ruchem, ale po chwili objął mnie w pasie i przysunął jeszcze bliżej do siebie.
-Tęskniłem za tym.- wyszeptał we włosy i lekko przejechał po plecach. -Za tobą.- dodał po chwili, odsuwając się kilka centymetrów.
-Ja też, Justin.. Bardzo.- kończąc to zdanie wpiłam się w jego miękkie, zaróżowione usta i wplątałam palce we włosy. Po paru minutach delikatny pocałunek przerodził się w zachłanny i namiętny bój o dominację. Ostatecznie Justin oderwał się na moment ode mnie, stykając głowy nosami.
-Czyli to znaczy, że zaczynamy od nowa?- wyszeptał, trzymając moją twarz w dłoniach. Pokiwałam tylko entuzjastycznie, przygryzając dolną wargę i znów go pocałowałam. Potrzebowałam takiej bliskości. Nie od innego faceta, jak od Justina. Przerwaliśmy jednak słodkie całusy, ponieważ mogłoby to zajść za daleko.
-Chodź- chwycił moją dłoń i pociągnął w stronę kuchni. -czas na kolację.
Siedzieliśmy w jadalni i zajadaliśmy się klasycznym homarem z wody. Na deser gosposia przygotowała tort angielski w ogniu i szampana.
-Nie wracam dziś do domu?- spytałam, upijając łyk napoju z bąbelkami.
-Yhmy.- odchrząknął z pełną buzią i uważnie mi się przyjrzał. -Jedz- przełknął i wskazał na mnie- jesteś strasznie chuda. Tak być nie może.- wywróciłam oczami na jego słowa i znów napiłam się szampana. Grałam na zwłokę, dłubiąc widelcem w cieście i ignorując cięte spojrzenia szatyna. Słyszałam, jak wzdychał poirytowany moim zachowaniem, na co ja wywracałam oczami i tak właśnie przebiegła kolacja do końca.
-Nakarmię cię zaraz.- wstał od stołu, zabierając swój talerz. Źrenice rozszerzyły się do granic możliwości, kiedy dostrzegłam sposób, w jaki na mnie patrzył.
-Uspokój się, dobrze? Nie jestem głodna.- również wstałam, biorąc swój talerz i omijając go. Nie odezwał się już słowem. Wyszłam więc na taras, aby się przewietrzyć i spojrzałam na tonące w mroku miasto. Nowy Jork jest piękny i zawsze tak uważałam. Ludzie krążyli po ulicach Manhattanu i prawdopodobnie kierowali się na imprezy, w końcu piątek.
-Przepraszam, Car..- usłyszałam cichy, przygnębiony głos. Dłonie oplotły mój brzuch i poczułam, jak Justin przylega do mnie niepewnie. -Po prostu lekarze powiedzieli, że nie masz za dobrych wyników i powinnaś więcej jeść. Stąd moje nerwy, kiedy nie zjadłaś prawie nic.
-Justin..- westchnęłam, odwracając się do niego twarzą. -Rozumiem, że się martwisz, ale czuję się okej. Zaufaj mi. Poprawię się...Kiedyś.- zachichotałam i cmoknęłam go w usta. Tkwiłam jednak w uścisku, wsłuchując się w rytm bijącego serca. Przyspieszało ono z sekundy na sekundę, a ciepło, jakie od niego biło, ogrzewało mnie w ten chłodny wieczór.
-Chodźmy do środka.- wyszeptał i złożył pocałunek na czubku głowy. Splatając nasze dłonie skierowaliśmy się do salonu, usiedliśmy na skórzanej sofie i włączyliśmy TV.
-Justin?
-Hm?- rzucił krótkie spojrzenie w moją stronę i uśmiechnął się pod nosem.
-Co to była za piosenka, którą śpiewałeś?- mężczyzna od razu się zmieszał i odwrócił wzrok w inną stronę, by nie napotkać mojego. Odchrząknął i jak gdyby nigdy nic, nadal skakał po kanałach. -Nie wiedziałam, że potrafisz tak pięknie śpiewać!- kontynuowałam, kiedy Bieber nie odpowiadał. -Ugh, nie ignoruj mnie...- złapałam jego twarz w dłonie i nakierowałam ją w moją stronę. Spojrzałam prosto w karmelowe tęczówki i uśmiechnęłam się ciepło. -No więc..?
-Piosenkę napisałem sam, dziękuję. Nie sądzę, żebym śpiewał jakoś rewelacyjnie.- wzruszył ramionami i obejmując moje dłonie, położył je na kolanach. Następnie pochylił się lekko do mnie i pocałował w policzek.
-Cóż, masz niesamowity talent, naprawdę.- przyznałam dumnie i tym razem spojrzałam na TV. Właśnie leciał program "Z kamerą u Kardashian'ów", więc obserwowałam, jak Kim i Khloe borykają się z kolejnym problemem.
-Dzięki, kochanie.- mruknął przy uchu i pocałował mnie pod nim, przez co po ciele przebiegł przyjemny prąd. Zamknęłam oczy i wtuliłam się w ramię Justina. -Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo się o ciebie bałem.- zaczął, splatając nasze palce razem. -W noc, kiedy cię uprowadził nie mogłem spać. To było najgorsze osiem dni mojego życia.- przerwał, wzdychając ciężko. -Ale kiedy cię w końcu zobaczyłem, nie marzyłem o niczym innym, jak o spędzeniu reszty życia z tobą. Zmieniłaś mnie.- chwytając mnie za brodę zmusił, bym spojrzała na niego. Otarł opuszkami palców spływającą łzę i uśmiechnął się ciepło. -Nie myślę już o kolejnej kobiecie do potrzeb, tylko o rodzinie i reszcie życia jako spełniony mąż i ojciec. Gdybym miał zrezygnować ze wszystkich bogactw, jakie mam, zrobiłbym to, by być z tobą i stworzyć tą rodzinę.- mówił, głaskając mnie po włosach i co pewien czas odgarniając kosmyki za ucho.
-Dopiero, kiedy wracaliśmy do domu, uświadomiłam sobie, że uczucie, jakim cię obdarzałam nie minęło. Ono tylko ucichło, aby potem wróciło ze zdwojoną siłą. Mam nadzieję- przerwałam, wchodząc mu na kolana i siadając okrakiem -że tym razem wytrwamy do końca.- zarzuciłam dłonie na jego szyję i delikatnie musnęłam usta. Pocałunek przerodził się w żarliwą walkę. Justin delikatnie położył mnie na sofie i przygryzł dolną wargę. Rękami błądził po reszcie ciała, badając każdy cal. Moje dłonie zaś trzymały go za szyje i mierziły włosy. Brakowało nam tchu, ale nie przestawaliśmy. Potrzebowaliśmy siebie, a nasze pocałunki mówiły, jak bardzo brakowało nam siebie. W pewnej chwili Justin oderwał się ode mnie, patrząc zasmucony i lekko przygnębiony. Uniosłam zaskoczona brew, oczekując czegoś więcej.
-Nie, Car. Nie dziś.. Nie po tym, jak ten byd..
-Przestań.- przerwałam mu stanowczo i posłałam złowrogie spojrzenie. -To jest już za mną, wróciła dawna MacCarney, która do cholery chce się kochać z własnym chłopakiem. Mogę? Mogę!- zawołałam i rzucając się na niego powaliłam na kanapę. Siadłam okrakiem na jego biodrach i znów wpiłam się w usta. Akcja jednak trwała szybko, bo szatyn podniósł mnie do góry i przeniósł do sypialni. Tam natomiast zrzuciliśmy z siebie ubrania i po raz pierwszy czułam miłość, która wypływała z nas po brzegi. Teraz byłam pewna swoich i Justina uczuć i wiedziałam, że nie są udawane.
-Dzień dobry, słoneczko.- usłyszałam cichy, ochrypnięty głos. Przymrużyłam oczy i spojrzałam na uśmiechniętego od ucha do ucha Justina. Widok był nieziemski. Jego włosy były roztrzepane na wszystkie strony, na twarzy witał leniwy, seksowny uśmiech, a oczy błyszczały w blasku porannego słońca
-Witam.- cmoknęłam go w czubek nosa i podpierając się na łokciach patrzyłam z góry, jak pociera oczy. Przygryzłam dolną wargę i dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak bardzo jestem szczęśliwa. Leżałam obok mężczyzny, którego naprawdę kocham, byłam wolna i bezpieczna.
-Idziemy jeść.- klasnął w ręce wstając z łóżka.
-Powiedz mi jedno.- obserwując jego nagie ciało, próbowałam się skupić na tym, co mam powiedzieć. -Jak, tak umięśniony i boski facet może tyle jeść i nie mieć sadła!?- w odpowiedzi dostałam śmiech. Zarzucił na tors koszulkę, a na dół dresy, lekko opuszczone, nie ukazując tym samym nagich pośladków. Prowokator.
-Za bardzo martwię się swoją dziewczyną- cmoknął mnie w czoło i chwycił za rękę.- a stres spala tą tkankę tłuszczową.
-Lekcja biologi zakończona.- westchnęłam, wstając i idąc za Justinem. Usiedliśmy przy wysepce kuchennej, gdzie czekało na nas śniadanie. Klasyczne, angielskie danie na początek dnia: jajka, plastry bekonu, pomidor i herbata.
Po południu wróciłam do siebie. W sobotnie popołudnie umówiona byłam już z rodzicami na kolację. Stęsknili się i pragnęli porozmawiać jak za dawnych lat. Martin również z nimi przyjechał i znów ucieszony obecnością Justina, ciągle wypytywał o to, co robi.
-Może chcesz pojeździć na koniach?- kiedy z ust Biebera wypłynęły te słowa, wszyscy spojrzeliśmy zaskoczeni w jego stronę. -Mój dobry przyjaciel ma ranczo na przedmieściach miasta. Zadzwonię do niego i poproszę o przygotowanie koni dla nas.- wstał od blondyna i ruszył na taras, by wykonać telefon. Rodzice natomiast spojrzeli na mnie i z uniesionymi brwiami wyczekiwali komentarza, który jednak nie nastąpił.
Po piętnastu minutach byliśmy gotowi, aby jechać do stajni i pobawić się ze zwierzętami. Ja z Justinem siedziałam z przodu, a rodzice z Martinem z tyłu. Tym razem jechaliśmy sami, bez Taylora. Dostał wolne, by spędzić weekend z rodziną. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, chłopiec wyskoczył z auta i klaszcząc z zadowolenia w dłonie pobiegł do środka. Spojrzałam w stronę Justina, który obserwował malca oddalającego się od nas. Złapaliśmy się za ręce i poszliśmy.
_________
-Nie.- odparłam, poprawiając skrawek sukienki. Następnym przystankiem był psycholog. Ten również nie szczędził pytań: jak się czuję, czy mnie coś boli, czego się teraz boję, czy odczuwam niebezpieczeństwo, itd. Po upływie trzech godzin opuściłam gabinet psychologa z receptą na leki antydepresyjne i wyszłam przed budynek. Dziękowałam Bogu, że to się skończyło. Rozmawiać o tym wszystkim, co się działo TAM i jak się z tym czuję było ostatnią rzeczą, jaką chciałam zrobić.
Wykonałam jeden telefon i w przeciągu pięciu minut podjechało po mnie auto. Przywitałam się z Taylorem i porozmawiałam o przyziemnych sprawach. Spytałam o jego rodzinę, o dzieci i zadowolenie z wykonywanego zawodu. Rozmowa trwała aż do przyjazdu pod adres, którego w sumie nie podałam.
-Justin kazał panią
-Carla!- przerwałam, udając oburzoną.
-Dobrze.. Więc Justin kazał cię przywieść do siebie.- spojrzał w lusterko wsteczne, jednoznacznie dając do zrozumienia, że nie mogę mu zaprzeczyć, ani zmienić rozkazu, bo to Bieber mu płaci. Westchnęłam ciężko, klepiąc go w ramię na pożegnanie i wysiadając z samochodu pomachałam mu po raz ostatni. Skierowałam się do hallu głównego i przywitałam z obsługą. Każdy serdecznie uśmiechał się w moją stronę, doskonale pamiętając starą, skromną Carlę. Sunęłam windą, nerwowo stukając paznokciem o metalową rurkę i dmuchając w swój własny nos, aby bez pomocy rąk odgonić kosmyki włosów. Wreszcie znalazłam się na piętrze Biebera, więc weszłam do środka, rozglądając się niepewnie po mieszkaniu. Słyszałam cichy, delikatny dźwięk pianina i głos Justina. Chryste, śpiewał jak anioł. Zakradłam się po cichu, ciągle nadsłuchując słów, które wypływały z jego ust. Tekst był o zranionym mężczyźnie, który wciąż kocha swoją wybrankę. Ta zaś go zostawiła, a teraz wróciła i jego uczucia odżyły na nowo, kiedy wyznała mu miłość. O cholera.. Piosenka jest o nas. Na śmierć zapomniałam o tym, że powiedziałam mu wczoraj "kocham cię".
-Eghem.- odchrząknęłam wreszcie, wyrywając go tym samym z transu. -Jestem.
-Długo cię tam trzymali.- zerwał się na proste nogi i zaczął iść w moją stronę. Kiedy znalazł się dostatecznie blisko, wyszłam mu na spotkanie i zarzuciłam ręce na szyję, chcąc go mocno przytulić. Szatyn z początku był zaskoczony tym śmiałym ruchem, ale po chwili objął mnie w pasie i przysunął jeszcze bliżej do siebie.
-Tęskniłem za tym.- wyszeptał we włosy i lekko przejechał po plecach. -Za tobą.- dodał po chwili, odsuwając się kilka centymetrów.
-Ja też, Justin.. Bardzo.- kończąc to zdanie wpiłam się w jego miękkie, zaróżowione usta i wplątałam palce we włosy. Po paru minutach delikatny pocałunek przerodził się w zachłanny i namiętny bój o dominację. Ostatecznie Justin oderwał się na moment ode mnie, stykając głowy nosami.
-Czyli to znaczy, że zaczynamy od nowa?- wyszeptał, trzymając moją twarz w dłoniach. Pokiwałam tylko entuzjastycznie, przygryzając dolną wargę i znów go pocałowałam. Potrzebowałam takiej bliskości. Nie od innego faceta, jak od Justina. Przerwaliśmy jednak słodkie całusy, ponieważ mogłoby to zajść za daleko.
-Chodź- chwycił moją dłoń i pociągnął w stronę kuchni. -czas na kolację.
Siedzieliśmy w jadalni i zajadaliśmy się klasycznym homarem z wody. Na deser gosposia przygotowała tort angielski w ogniu i szampana.
-Nie wracam dziś do domu?- spytałam, upijając łyk napoju z bąbelkami.
-Yhmy.- odchrząknął z pełną buzią i uważnie mi się przyjrzał. -Jedz- przełknął i wskazał na mnie- jesteś strasznie chuda. Tak być nie może.- wywróciłam oczami na jego słowa i znów napiłam się szampana. Grałam na zwłokę, dłubiąc widelcem w cieście i ignorując cięte spojrzenia szatyna. Słyszałam, jak wzdychał poirytowany moim zachowaniem, na co ja wywracałam oczami i tak właśnie przebiegła kolacja do końca.
-Nakarmię cię zaraz.- wstał od stołu, zabierając swój talerz. Źrenice rozszerzyły się do granic możliwości, kiedy dostrzegłam sposób, w jaki na mnie patrzył.
-Uspokój się, dobrze? Nie jestem głodna.- również wstałam, biorąc swój talerz i omijając go. Nie odezwał się już słowem. Wyszłam więc na taras, aby się przewietrzyć i spojrzałam na tonące w mroku miasto. Nowy Jork jest piękny i zawsze tak uważałam. Ludzie krążyli po ulicach Manhattanu i prawdopodobnie kierowali się na imprezy, w końcu piątek.
-Przepraszam, Car..- usłyszałam cichy, przygnębiony głos. Dłonie oplotły mój brzuch i poczułam, jak Justin przylega do mnie niepewnie. -Po prostu lekarze powiedzieli, że nie masz za dobrych wyników i powinnaś więcej jeść. Stąd moje nerwy, kiedy nie zjadłaś prawie nic.
-Justin..- westchnęłam, odwracając się do niego twarzą. -Rozumiem, że się martwisz, ale czuję się okej. Zaufaj mi. Poprawię się...Kiedyś.- zachichotałam i cmoknęłam go w usta. Tkwiłam jednak w uścisku, wsłuchując się w rytm bijącego serca. Przyspieszało ono z sekundy na sekundę, a ciepło, jakie od niego biło, ogrzewało mnie w ten chłodny wieczór.
-Chodźmy do środka.- wyszeptał i złożył pocałunek na czubku głowy. Splatając nasze dłonie skierowaliśmy się do salonu, usiedliśmy na skórzanej sofie i włączyliśmy TV.
-Justin?
-Hm?- rzucił krótkie spojrzenie w moją stronę i uśmiechnął się pod nosem.
-Co to była za piosenka, którą śpiewałeś?- mężczyzna od razu się zmieszał i odwrócił wzrok w inną stronę, by nie napotkać mojego. Odchrząknął i jak gdyby nigdy nic, nadal skakał po kanałach. -Nie wiedziałam, że potrafisz tak pięknie śpiewać!- kontynuowałam, kiedy Bieber nie odpowiadał. -Ugh, nie ignoruj mnie...- złapałam jego twarz w dłonie i nakierowałam ją w moją stronę. Spojrzałam prosto w karmelowe tęczówki i uśmiechnęłam się ciepło. -No więc..?
-Piosenkę napisałem sam, dziękuję. Nie sądzę, żebym śpiewał jakoś rewelacyjnie.- wzruszył ramionami i obejmując moje dłonie, położył je na kolanach. Następnie pochylił się lekko do mnie i pocałował w policzek.
-Cóż, masz niesamowity talent, naprawdę.- przyznałam dumnie i tym razem spojrzałam na TV. Właśnie leciał program "Z kamerą u Kardashian'ów", więc obserwowałam, jak Kim i Khloe borykają się z kolejnym problemem.
-Dzięki, kochanie.- mruknął przy uchu i pocałował mnie pod nim, przez co po ciele przebiegł przyjemny prąd. Zamknęłam oczy i wtuliłam się w ramię Justina. -Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo się o ciebie bałem.- zaczął, splatając nasze palce razem. -W noc, kiedy cię uprowadził nie mogłem spać. To było najgorsze osiem dni mojego życia.- przerwał, wzdychając ciężko. -Ale kiedy cię w końcu zobaczyłem, nie marzyłem o niczym innym, jak o spędzeniu reszty życia z tobą. Zmieniłaś mnie.- chwytając mnie za brodę zmusił, bym spojrzała na niego. Otarł opuszkami palców spływającą łzę i uśmiechnął się ciepło. -Nie myślę już o kolejnej kobiecie do potrzeb, tylko o rodzinie i reszcie życia jako spełniony mąż i ojciec. Gdybym miał zrezygnować ze wszystkich bogactw, jakie mam, zrobiłbym to, by być z tobą i stworzyć tą rodzinę.- mówił, głaskając mnie po włosach i co pewien czas odgarniając kosmyki za ucho.
-Dopiero, kiedy wracaliśmy do domu, uświadomiłam sobie, że uczucie, jakim cię obdarzałam nie minęło. Ono tylko ucichło, aby potem wróciło ze zdwojoną siłą. Mam nadzieję- przerwałam, wchodząc mu na kolana i siadając okrakiem -że tym razem wytrwamy do końca.- zarzuciłam dłonie na jego szyję i delikatnie musnęłam usta. Pocałunek przerodził się w żarliwą walkę. Justin delikatnie położył mnie na sofie i przygryzł dolną wargę. Rękami błądził po reszcie ciała, badając każdy cal. Moje dłonie zaś trzymały go za szyje i mierziły włosy. Brakowało nam tchu, ale nie przestawaliśmy. Potrzebowaliśmy siebie, a nasze pocałunki mówiły, jak bardzo brakowało nam siebie. W pewnej chwili Justin oderwał się ode mnie, patrząc zasmucony i lekko przygnębiony. Uniosłam zaskoczona brew, oczekując czegoś więcej.
-Nie, Car. Nie dziś.. Nie po tym, jak ten byd..
-Przestań.- przerwałam mu stanowczo i posłałam złowrogie spojrzenie. -To jest już za mną, wróciła dawna MacCarney, która do cholery chce się kochać z własnym chłopakiem. Mogę? Mogę!- zawołałam i rzucając się na niego powaliłam na kanapę. Siadłam okrakiem na jego biodrach i znów wpiłam się w usta. Akcja jednak trwała szybko, bo szatyn podniósł mnie do góry i przeniósł do sypialni. Tam natomiast zrzuciliśmy z siebie ubrania i po raz pierwszy czułam miłość, która wypływała z nas po brzegi. Teraz byłam pewna swoich i Justina uczuć i wiedziałam, że nie są udawane.
-Dzień dobry, słoneczko.- usłyszałam cichy, ochrypnięty głos. Przymrużyłam oczy i spojrzałam na uśmiechniętego od ucha do ucha Justina. Widok był nieziemski. Jego włosy były roztrzepane na wszystkie strony, na twarzy witał leniwy, seksowny uśmiech, a oczy błyszczały w blasku porannego słońca
-Witam.- cmoknęłam go w czubek nosa i podpierając się na łokciach patrzyłam z góry, jak pociera oczy. Przygryzłam dolną wargę i dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak bardzo jestem szczęśliwa. Leżałam obok mężczyzny, którego naprawdę kocham, byłam wolna i bezpieczna.
-Idziemy jeść.- klasnął w ręce wstając z łóżka.
-Powiedz mi jedno.- obserwując jego nagie ciało, próbowałam się skupić na tym, co mam powiedzieć. -Jak, tak umięśniony i boski facet może tyle jeść i nie mieć sadła!?- w odpowiedzi dostałam śmiech. Zarzucił na tors koszulkę, a na dół dresy, lekko opuszczone, nie ukazując tym samym nagich pośladków. Prowokator.
-Za bardzo martwię się swoją dziewczyną- cmoknął mnie w czoło i chwycił za rękę.- a stres spala tą tkankę tłuszczową.
-Lekcja biologi zakończona.- westchnęłam, wstając i idąc za Justinem. Usiedliśmy przy wysepce kuchennej, gdzie czekało na nas śniadanie. Klasyczne, angielskie danie na początek dnia: jajka, plastry bekonu, pomidor i herbata.
Po południu wróciłam do siebie. W sobotnie popołudnie umówiona byłam już z rodzicami na kolację. Stęsknili się i pragnęli porozmawiać jak za dawnych lat. Martin również z nimi przyjechał i znów ucieszony obecnością Justina, ciągle wypytywał o to, co robi.
-Może chcesz pojeździć na koniach?- kiedy z ust Biebera wypłynęły te słowa, wszyscy spojrzeliśmy zaskoczeni w jego stronę. -Mój dobry przyjaciel ma ranczo na przedmieściach miasta. Zadzwonię do niego i poproszę o przygotowanie koni dla nas.- wstał od blondyna i ruszył na taras, by wykonać telefon. Rodzice natomiast spojrzeli na mnie i z uniesionymi brwiami wyczekiwali komentarza, który jednak nie nastąpił.
Po piętnastu minutach byliśmy gotowi, aby jechać do stajni i pobawić się ze zwierzętami. Ja z Justinem siedziałam z przodu, a rodzice z Martinem z tyłu. Tym razem jechaliśmy sami, bez Taylora. Dostał wolne, by spędzić weekend z rodziną. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, chłopiec wyskoczył z auta i klaszcząc z zadowolenia w dłonie pobiegł do środka. Spojrzałam w stronę Justina, który obserwował malca oddalającego się od nas. Złapaliśmy się za ręce i poszliśmy.
_________
OGŁOSZENIA PARAFIALNE
Witam, lecę z nowym rozdziałem, nie sprawdzałam, to na szybko :D
Komentujcie rozdział, pamiętajcie. ☺
WATTPAD - pobierajcie, czytajcie i bądźcie na bieżąco!
Nie zapominajcie o Dangerous i Race for life. Przychodzę do Was z czymś nowym, znowu!!! :D
czytasz=komentujesz.
18.05.2015
Rozdział 19.
Autor:
Unknown
10 komentarzy:
Nagle drzwi do szafy się otworzyły.
Zobaczyłam Jaxona. Nałożony na głowę kaptur ukrywał blond włosy, a oczy bacznie mnie obserwowały. Położył palec wskazujący na ustach i podał mi rękę. Chwyciłam ją niepewnie, ciągle płacząc i starając się zachować spokój. Kiedy usłyszałam narastający śmiech, wstrzymałam oddech i niepewnie spojrzałam za siebie. Nie widząc mężczyzny, zaczęliśmy biec. Blondyn kierował nas na tyły domu, otworzył okno w kuchni i pomógł wyskoczyć na zewnątrz. Rozejrzałam się dookoła, ale byliśmy w jakimś domku w środku lasu. Czułam się, jakbym grała w jakimś amerykańskim horrorze, który skończy się naszą śmiercią.
-Uciekaj.- usłyszałam jego głos, kiedy wyjrzał przez okno. -Auto jest na drugim zakręcie po prawej stronie.Nie powinno być tam nic więcej, więc go znajdziesz bez problemu.- dodał, a ja posłałam mu przerażone spojrzenie.
-A ty?
-Uciekaj.
-Nie zostawię cię tutaj, Jaxon.
-Kurwa, uciekaj.- warknął, zatrzasnął okno i ruszył w głąb domu. Patrzyłam przez chwilę na miejsce, gdzie przed momentem stał blondyn, a potem olśniło mnie. Wiedział, co robi, dlatego posłusznie musiałam wykonać jego polecenie. Pobiegłam tak, jak prosił, wzdłuż ulicy, przez jeden zakręt, a potem drugi. Stały tam dwa pojazdy. Co do cholery? Przecież miało tu stać jedno auto. Przestraszona przełknęłam narastającą gulę i zaczęłam się im przyglądać. Poczułam, jak ktoś obejmuje mnie w pasie i przyciąga do siebie. Miałam zamiar piszczeć, ale wtedy zastawiono mi usta dłonią. Chwilę potem stałam twarzą w twarz z napastnikiem.
-Justin?- wyszeptałam, a po policzkach spłynęły łzy. -Justin?- mój głos przypominał szloch, a kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że jestem bezpieczna, moje emocje puścił. Zaczęłam płakać i tulić się w tors Biebera, błagając Boga, aby mnie już nigdy nie zostawiał.
-Jak zdołałaś uciec?- spytał, spoglądając mi prosto w oczy.
-Jaxon..
-Nie.- zacisnął zęby, odsuwając mnie na odległość ramion. -Zrobił ci coś? To on cię więził?!
-Oszalałeś?! To on mnie stamtąd wyciągnął! Musimy mu pomóc. Justin spojrzał w bok, gdzie stał jakiś obcy mężczyzna. Miał około 30 lat, blond włosy, lekki zarost i przyjacielskie spojrzenie.
-Alaric Saltzman, prywatny detektyw Justina. Pani pójdzie ze mną.- wyciągnął w moją stronę dłoń, a ja spojrzałam na niego, jak na kretyna.
-Chyba pan oszalał. Muszę pomóc Jaxonowi. Jestem mu to winna.- wydukałam, opanowując łzy i zbierając swoje siły do kupy. Oboje spojrzeli na mnie jak na wariatkę, a ja posłałam im złowrogie spojrzenie.
-Nie będę znowu ryzykować twojego życia. Proszę, wsiądź do auta, a ja to załatwię.- popchnął mnie lekko w stronę jeep'a. Próbowałam stawiać opór, ale fakt był niezaprzeczalny- byłam za słaba. Zajęłam miejsce z przodu, a przed kierownicą zasiadł Alaric. Spojrzał niepewnie w moją stronę i poprosił o opowiedzenie tego, do czego posuwał się za każdym razem Grey. Przez gardło prawie w ogóle nie przechodziły mi słowa. Bolało mnie każde wspomnienie, które dotyczyło ostatnich paru dni. Byłam wycieńczona i ostatnią rzeczą, jaką w tej chwili chciałam zrobić, to rozmawiać o tym, jak wpychał mi różne rzeczy w różne miejsca. Zdecydowanie największy koszmar w moim życiu. Powinien zginąć w pierdle za to wszystko, do czego się posunął. A ja myślałam, że jest dobrym człowiekiem, który szanuje kobietę, wie, czego chce i dąży do postawionych sobie celów.
Nie wiem, jak długo nie było już Justina. Czas dłużył się w nieskończoność, a lęk narastał z minuty na minutę. Wreszcie, kiedy zakończyliśmy naprawdę trudną rozmowę, zaczęłam myśleć o tym, do czego posunął się Jaxon. Po tym, co opowiedział mi Jeremy czy Jazzym nie spodziewałam się, aby był w stanie zrobić coś takiego dla mnie. Tym bardziej, że mi groził. Nie brałam jego gróźb na serio, ale kiedy ktoś przystawił mi chustkę do ust pomyślałam tylko o nim. Teraz jest mi wstyd, ponieważ zdałam sobie sprawę, że chłopak może i ma problemy, ale nie zrobiły mi nigdy krzywdy. Z rozmyślań wyrwał mnie widok dwóch postaci. Jedna szła pochylona, prawdopodobnie skulając się z bólu, a druga wspierała go łokciami, aby nie upadł. Wyszłam z auta i ostatkami siły dobiegłam do mężczyzn.
-O mój Boże.- zaczerpnęłam powietrza, przerażona widokiem krwi. Chwyciłam pod ramię blondyna i doprowadziliśmy go do samochodu. W tej samej chwili podjechał radiowóz, a policja od razu poświeciła nam latarkami po twarzy. Była noc, więc widoczność była utrudniona, tym bardziej, że wokół nas był gęsty las.
-W środku.- odezwał się Justin, kiedy Alaric znów stanął przy naszym boku. Funkcjonariusze policji skinęli głową i pospiesznie ruszyli do środka. Chwilę potem wyprowadzili, jak się okazało, również poszkodowanego mężczyznę i zabrali go prawdopodobnie do aresztu. Od teraz liczyło się tylko to, aby Jaxon wyszedł z tego cało. Pospiesznie weszliśmy do jeep'a i Saltzman odjechał z tego miejsca z piskiem opon.
Szatyn przy pomocy detektywa prowadził na izbę przyjęć brata, a ja pognałam przed nimi do okienka, aby zgłosić problem. Media huczały o moim zaginięciu, więc kiedy kobieta mnie zobaczyła od razu zareagowała. Kiedyś, kiedy ojciec prawie umierał przez atak alergii oni nie zrobili nic. Dziś, będąc wpływowym człowiekiem wiem, że zrobią wszystko o co poproszę.
-Panią też musi zbadać lekarz.- powiedziała kobieta, prowadząc facetów do jednego z pomieszczeń.
-Walić to!- warknęłam, wyrzucając ręce w górę i spoglądając na krwawiącego Biebera. W głębi duszy byłam mu niezmiernie wdzięczna. Wyciągnął mnie z największego piekła w moim życiu. Jestem mu dozgonnie wdzięczna.
Lekarze wreszcie zjawili się przy mężczyźnie i zabrali go na salę zabiegową, aby zaszyć ranę i ją zdezynfekować. Kiedy zrozumiałam, co się stało, znów zaczęłam płakać. Spojrzałam na Justina, który prędko podszedł do mnie i mocno przytulił do siebie.
-Już nigdy.- przerwał na chwilę, całując mnie w czoło. -Nigdy.- teraz pocałował mnie w nos.- Nigdy.- spojrzał prosto w oczy. - Cię nie zostawię.- i wpił się w usta, jakby od tego miało zależeć jego życie. Odwzajemniłam czuły gest, zarzucając ręce na szyi i pogłębiając pocałunek. Policzka były mokre od łez, a ciało było wykończone torturowaniem Greya.
-Eghem.- usłyszeliśmy chrząknięcie i oderwaliśmy się od siebie. - Mamy go. Mogłabyś jutro przyjść, żeby złożyć zeznania?- spytał Alaric, a ja przytaknęłam grzecznie, dziękując za wszelką pomoc w odnalezieniu mnie. Przytuliliśmy się na pożegnanie i znowu zostałam z Justinem. Mieć świadomość, że nigdy więcej nie zobaczę rodziny, przyjaciół, Justina... Była najgorsza. Usiadłam na krzesełku obok i w głębi duszy powtarzałam: "Bądź silna!". Ocierałam łzy kawałkami materiału bluzki, która mi pozostała. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak wyglądam. Miałam na sobie białą koszulkę, która sięgała mi do połowy ud i bieliznę. Stopy miałam bose, a włosy rozmierzwione we wszystkie strony.
-Powinnaś wrócić do domu.- zmartwiony głos Justina dobiegł do moich uszu. Odwróciłam się w jego stronę i ocierając kolejne krople opuszkami palców wymusiłam lekki uśmiech na swojej twarzy. -Nie udawaj, że jest okej, bo nie jest.- przejechał palcami po policzku i bacznie obserwował moją twarz. -Zabiję gnoja.- dodał, przez zaciśnięte zęby, a ja przeniosłam się na kolana mężczyzny.
-Przepraszam cię za wszystko.- wyszeptałam, chowając głowę między szyją a ramieniem Justina. Szatyn przytulił mnie mocno, pocierając pocieszająco plecy. -Zagubiłam się i nie wiedziałam, co ze sobą robić. Tak bardzo jest mi wstyd.- szlochałam, a on próbował mnie uspokoić. -Justin naprawdę cię przepraszam - uniosłam się do góry, aby spojrzeć mu w oczy. Były pełne współczucia i bólu. Zraniłam go.
-Kocham cię, Carla.- chwycił mój podbródek i znów wywiercił mi w oczach dziurę. -Kocham i nigdy nie przestanę.- jego głos był tak pewny siebie, że moje kolana mimo tego, że nie były w ruchu, stały się watą. Zarzuciłam na niego swoje ręce i delikatnie pocałowałam, przelewając swoje uczucia na niego. Mężczyzna pogłębił gest, ale drzwi do sali się otworzyły, więc oboje wstaliśmy pospiesznie, aby nie przyłapano nas na czułościach.
-Z Jaxonem wszystko w porządku. Przewozimy go na obserwację, poleży tu do jutra, jeśli nie wda się zakażenie, ale.. Bądźmy dobrej myśli.- uśmiechnął się starszy pan, kiedy zza niego wyjechało łóżko, na którym leżał brat Justina. -Poproszę panią do gabinetu, ponieważ panią też trzeba zbadać.
Po około czterech godzinach wróciłam do domu. Tam czekała na mnie cała rodzina. Mama, tata, Martin, wszyscy czekali już w mieszkaniu, a kiedy tylko dowiedzieli się, że mnie uratowali zaczęli płakać. Byli niesamowicie wdzięczni Jaxonowi za to, że tak się poświęcił. Jest dobrym człowiekiem, chcę mu dać drugą szansę.
-Córuś...- objęła mnie mocno mama i ucałowała w głowę. -Tak bardzo się martwiliśmy...- wyszeptała, głaszcząc po plecach.
-Wszyscy się cieszymy, że wróciła, ale lekarz puścił ją do domu tylko pod warunkiem takim, że będzie odpoczywać i leżeć, dlatego też dajmy jej już iść spać.- wtrącił się Justin, lekko odrywając mnie od mamy i prowadząc do sypialni.
-Później porozmawiamy.- rzuciłam słabo, weszłam do pokoju, a potem usłyszałam, jak zaczęła się lać woda w wannie. Jestem w domu, cała i bezpieczna. Odetchnęłam z ulgą, czując, że ten ciężki okres w moim życiu to przeszłość.
-Chodź.- nagle przede mną pojawił się Justin. Wziął mnie na ręce i zaczął nieść do łazienki. -Umyjemy cię.- wyjaśnił, a na policzkach rozlały się rumieńce. Ma zamiar mnie myć?
-Jestem w stanie sama to zrobić.- próbowałam zeskoczyć z jego rąk, ale ten jednak trzymał mnie tak mocno, że nie było mowy o jakiejkolwiek ucieczce. W łazience unosił się przyjemny zapach cytrusów. Zamknęłam oczy, odprężając każdą część ciała. Westchnęłam cicho, kiedy postawił mnie na podłodze tylko po to, by pomóc mi się rozebrać.
-Umyję się sama.- ziewnęłam, a szatyn spiorunował mnie wzrokiem. I znów nie miałam nic do powiedzenia, po prostu musiałam robić to, co mi kazał. Posłusznie dźwignęłam ręce w górę, aby ułatwić zdjęcie koszulki. Facet odpiął mi stanik, a potem majtki. Nie czułam wstydu tylko dlatego, że byłam strasznie zmęczona. Pragnęłam już iść spać. Weszłam powoli do wody, która szczypała moją skórę. Zanurzając się po samą szyję, zamknęłam oczy i odchyliłam głowę do tyłu.
-Daj mi chwilę.- szepnęłam, relaksując się pod wpływem przyjemnego ciepła.
Po około dwudziestu minutach leżałam już w łóżku, otulona czystą, jedwabną koszulą nocną. Justin przykucnął przy łóżku, patrząc prosto w oczy. Uśmiechnął się słodko, a ja miałam ochotę go przytulić i pocałować za wszystko to, co dla mnie zrobił. Wiedział, jak się mną zająć. Było nam ciężko, ale przecież nigdy nie będzie tak jak w bajce. W związku chodzi o to, aby umieć przezwyciężyć każdą postawioną przed nami trudność, a nie rozejść się przy pierwszej lepszej okazji.
-Kocham cię, Justin.- mruknęłam, a źrenice mężczyzny się rozszerzyły do granic możliwości. Z szczęśliwym wyrazem twarzy zamknęłam oczy i w mgnieniu oka zasnęłam.
___________________________________________
Zobaczyłam Jaxona. Nałożony na głowę kaptur ukrywał blond włosy, a oczy bacznie mnie obserwowały. Położył palec wskazujący na ustach i podał mi rękę. Chwyciłam ją niepewnie, ciągle płacząc i starając się zachować spokój. Kiedy usłyszałam narastający śmiech, wstrzymałam oddech i niepewnie spojrzałam za siebie. Nie widząc mężczyzny, zaczęliśmy biec. Blondyn kierował nas na tyły domu, otworzył okno w kuchni i pomógł wyskoczyć na zewnątrz. Rozejrzałam się dookoła, ale byliśmy w jakimś domku w środku lasu. Czułam się, jakbym grała w jakimś amerykańskim horrorze, który skończy się naszą śmiercią.
-Uciekaj.- usłyszałam jego głos, kiedy wyjrzał przez okno. -Auto jest na drugim zakręcie po prawej stronie.Nie powinno być tam nic więcej, więc go znajdziesz bez problemu.- dodał, a ja posłałam mu przerażone spojrzenie.
-A ty?
-Uciekaj.
-Nie zostawię cię tutaj, Jaxon.
-Kurwa, uciekaj.- warknął, zatrzasnął okno i ruszył w głąb domu. Patrzyłam przez chwilę na miejsce, gdzie przed momentem stał blondyn, a potem olśniło mnie. Wiedział, co robi, dlatego posłusznie musiałam wykonać jego polecenie. Pobiegłam tak, jak prosił, wzdłuż ulicy, przez jeden zakręt, a potem drugi. Stały tam dwa pojazdy. Co do cholery? Przecież miało tu stać jedno auto. Przestraszona przełknęłam narastającą gulę i zaczęłam się im przyglądać. Poczułam, jak ktoś obejmuje mnie w pasie i przyciąga do siebie. Miałam zamiar piszczeć, ale wtedy zastawiono mi usta dłonią. Chwilę potem stałam twarzą w twarz z napastnikiem.
-Justin?- wyszeptałam, a po policzkach spłynęły łzy. -Justin?- mój głos przypominał szloch, a kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że jestem bezpieczna, moje emocje puścił. Zaczęłam płakać i tulić się w tors Biebera, błagając Boga, aby mnie już nigdy nie zostawiał.
-Jak zdołałaś uciec?- spytał, spoglądając mi prosto w oczy.
-Jaxon..
-Nie.- zacisnął zęby, odsuwając mnie na odległość ramion. -Zrobił ci coś? To on cię więził?!
-Oszalałeś?! To on mnie stamtąd wyciągnął! Musimy mu pomóc. Justin spojrzał w bok, gdzie stał jakiś obcy mężczyzna. Miał około 30 lat, blond włosy, lekki zarost i przyjacielskie spojrzenie.
-Alaric Saltzman, prywatny detektyw Justina. Pani pójdzie ze mną.- wyciągnął w moją stronę dłoń, a ja spojrzałam na niego, jak na kretyna.
-Chyba pan oszalał. Muszę pomóc Jaxonowi. Jestem mu to winna.- wydukałam, opanowując łzy i zbierając swoje siły do kupy. Oboje spojrzeli na mnie jak na wariatkę, a ja posłałam im złowrogie spojrzenie.
-Nie będę znowu ryzykować twojego życia. Proszę, wsiądź do auta, a ja to załatwię.- popchnął mnie lekko w stronę jeep'a. Próbowałam stawiać opór, ale fakt był niezaprzeczalny- byłam za słaba. Zajęłam miejsce z przodu, a przed kierownicą zasiadł Alaric. Spojrzał niepewnie w moją stronę i poprosił o opowiedzenie tego, do czego posuwał się za każdym razem Grey. Przez gardło prawie w ogóle nie przechodziły mi słowa. Bolało mnie każde wspomnienie, które dotyczyło ostatnich paru dni. Byłam wycieńczona i ostatnią rzeczą, jaką w tej chwili chciałam zrobić, to rozmawiać o tym, jak wpychał mi różne rzeczy w różne miejsca. Zdecydowanie największy koszmar w moim życiu. Powinien zginąć w pierdle za to wszystko, do czego się posunął. A ja myślałam, że jest dobrym człowiekiem, który szanuje kobietę, wie, czego chce i dąży do postawionych sobie celów.
Nie wiem, jak długo nie było już Justina. Czas dłużył się w nieskończoność, a lęk narastał z minuty na minutę. Wreszcie, kiedy zakończyliśmy naprawdę trudną rozmowę, zaczęłam myśleć o tym, do czego posunął się Jaxon. Po tym, co opowiedział mi Jeremy czy Jazzym nie spodziewałam się, aby był w stanie zrobić coś takiego dla mnie. Tym bardziej, że mi groził. Nie brałam jego gróźb na serio, ale kiedy ktoś przystawił mi chustkę do ust pomyślałam tylko o nim. Teraz jest mi wstyd, ponieważ zdałam sobie sprawę, że chłopak może i ma problemy, ale nie zrobiły mi nigdy krzywdy. Z rozmyślań wyrwał mnie widok dwóch postaci. Jedna szła pochylona, prawdopodobnie skulając się z bólu, a druga wspierała go łokciami, aby nie upadł. Wyszłam z auta i ostatkami siły dobiegłam do mężczyzn.
-O mój Boże.- zaczerpnęłam powietrza, przerażona widokiem krwi. Chwyciłam pod ramię blondyna i doprowadziliśmy go do samochodu. W tej samej chwili podjechał radiowóz, a policja od razu poświeciła nam latarkami po twarzy. Była noc, więc widoczność była utrudniona, tym bardziej, że wokół nas był gęsty las.
-W środku.- odezwał się Justin, kiedy Alaric znów stanął przy naszym boku. Funkcjonariusze policji skinęli głową i pospiesznie ruszyli do środka. Chwilę potem wyprowadzili, jak się okazało, również poszkodowanego mężczyznę i zabrali go prawdopodobnie do aresztu. Od teraz liczyło się tylko to, aby Jaxon wyszedł z tego cało. Pospiesznie weszliśmy do jeep'a i Saltzman odjechał z tego miejsca z piskiem opon.
Szatyn przy pomocy detektywa prowadził na izbę przyjęć brata, a ja pognałam przed nimi do okienka, aby zgłosić problem. Media huczały o moim zaginięciu, więc kiedy kobieta mnie zobaczyła od razu zareagowała. Kiedyś, kiedy ojciec prawie umierał przez atak alergii oni nie zrobili nic. Dziś, będąc wpływowym człowiekiem wiem, że zrobią wszystko o co poproszę.
-Panią też musi zbadać lekarz.- powiedziała kobieta, prowadząc facetów do jednego z pomieszczeń.
-Walić to!- warknęłam, wyrzucając ręce w górę i spoglądając na krwawiącego Biebera. W głębi duszy byłam mu niezmiernie wdzięczna. Wyciągnął mnie z największego piekła w moim życiu. Jestem mu dozgonnie wdzięczna.
Lekarze wreszcie zjawili się przy mężczyźnie i zabrali go na salę zabiegową, aby zaszyć ranę i ją zdezynfekować. Kiedy zrozumiałam, co się stało, znów zaczęłam płakać. Spojrzałam na Justina, który prędko podszedł do mnie i mocno przytulił do siebie.
-Już nigdy.- przerwał na chwilę, całując mnie w czoło. -Nigdy.- teraz pocałował mnie w nos.- Nigdy.- spojrzał prosto w oczy. - Cię nie zostawię.- i wpił się w usta, jakby od tego miało zależeć jego życie. Odwzajemniłam czuły gest, zarzucając ręce na szyi i pogłębiając pocałunek. Policzka były mokre od łez, a ciało było wykończone torturowaniem Greya.
-Eghem.- usłyszeliśmy chrząknięcie i oderwaliśmy się od siebie. - Mamy go. Mogłabyś jutro przyjść, żeby złożyć zeznania?- spytał Alaric, a ja przytaknęłam grzecznie, dziękując za wszelką pomoc w odnalezieniu mnie. Przytuliliśmy się na pożegnanie i znowu zostałam z Justinem. Mieć świadomość, że nigdy więcej nie zobaczę rodziny, przyjaciół, Justina... Była najgorsza. Usiadłam na krzesełku obok i w głębi duszy powtarzałam: "Bądź silna!". Ocierałam łzy kawałkami materiału bluzki, która mi pozostała. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak wyglądam. Miałam na sobie białą koszulkę, która sięgała mi do połowy ud i bieliznę. Stopy miałam bose, a włosy rozmierzwione we wszystkie strony.
-Powinnaś wrócić do domu.- zmartwiony głos Justina dobiegł do moich uszu. Odwróciłam się w jego stronę i ocierając kolejne krople opuszkami palców wymusiłam lekki uśmiech na swojej twarzy. -Nie udawaj, że jest okej, bo nie jest.- przejechał palcami po policzku i bacznie obserwował moją twarz. -Zabiję gnoja.- dodał, przez zaciśnięte zęby, a ja przeniosłam się na kolana mężczyzny.
-Przepraszam cię za wszystko.- wyszeptałam, chowając głowę między szyją a ramieniem Justina. Szatyn przytulił mnie mocno, pocierając pocieszająco plecy. -Zagubiłam się i nie wiedziałam, co ze sobą robić. Tak bardzo jest mi wstyd.- szlochałam, a on próbował mnie uspokoić. -Justin naprawdę cię przepraszam - uniosłam się do góry, aby spojrzeć mu w oczy. Były pełne współczucia i bólu. Zraniłam go.
-Kocham cię, Carla.- chwycił mój podbródek i znów wywiercił mi w oczach dziurę. -Kocham i nigdy nie przestanę.- jego głos był tak pewny siebie, że moje kolana mimo tego, że nie były w ruchu, stały się watą. Zarzuciłam na niego swoje ręce i delikatnie pocałowałam, przelewając swoje uczucia na niego. Mężczyzna pogłębił gest, ale drzwi do sali się otworzyły, więc oboje wstaliśmy pospiesznie, aby nie przyłapano nas na czułościach.
-Z Jaxonem wszystko w porządku. Przewozimy go na obserwację, poleży tu do jutra, jeśli nie wda się zakażenie, ale.. Bądźmy dobrej myśli.- uśmiechnął się starszy pan, kiedy zza niego wyjechało łóżko, na którym leżał brat Justina. -Poproszę panią do gabinetu, ponieważ panią też trzeba zbadać.
Po około czterech godzinach wróciłam do domu. Tam czekała na mnie cała rodzina. Mama, tata, Martin, wszyscy czekali już w mieszkaniu, a kiedy tylko dowiedzieli się, że mnie uratowali zaczęli płakać. Byli niesamowicie wdzięczni Jaxonowi za to, że tak się poświęcił. Jest dobrym człowiekiem, chcę mu dać drugą szansę.
-Córuś...- objęła mnie mocno mama i ucałowała w głowę. -Tak bardzo się martwiliśmy...- wyszeptała, głaszcząc po plecach.
-Wszyscy się cieszymy, że wróciła, ale lekarz puścił ją do domu tylko pod warunkiem takim, że będzie odpoczywać i leżeć, dlatego też dajmy jej już iść spać.- wtrącił się Justin, lekko odrywając mnie od mamy i prowadząc do sypialni.
-Później porozmawiamy.- rzuciłam słabo, weszłam do pokoju, a potem usłyszałam, jak zaczęła się lać woda w wannie. Jestem w domu, cała i bezpieczna. Odetchnęłam z ulgą, czując, że ten ciężki okres w moim życiu to przeszłość.
-Chodź.- nagle przede mną pojawił się Justin. Wziął mnie na ręce i zaczął nieść do łazienki. -Umyjemy cię.- wyjaśnił, a na policzkach rozlały się rumieńce. Ma zamiar mnie myć?
-Jestem w stanie sama to zrobić.- próbowałam zeskoczyć z jego rąk, ale ten jednak trzymał mnie tak mocno, że nie było mowy o jakiejkolwiek ucieczce. W łazience unosił się przyjemny zapach cytrusów. Zamknęłam oczy, odprężając każdą część ciała. Westchnęłam cicho, kiedy postawił mnie na podłodze tylko po to, by pomóc mi się rozebrać.
-Umyję się sama.- ziewnęłam, a szatyn spiorunował mnie wzrokiem. I znów nie miałam nic do powiedzenia, po prostu musiałam robić to, co mi kazał. Posłusznie dźwignęłam ręce w górę, aby ułatwić zdjęcie koszulki. Facet odpiął mi stanik, a potem majtki. Nie czułam wstydu tylko dlatego, że byłam strasznie zmęczona. Pragnęłam już iść spać. Weszłam powoli do wody, która szczypała moją skórę. Zanurzając się po samą szyję, zamknęłam oczy i odchyliłam głowę do tyłu.
-Daj mi chwilę.- szepnęłam, relaksując się pod wpływem przyjemnego ciepła.
Po około dwudziestu minutach leżałam już w łóżku, otulona czystą, jedwabną koszulą nocną. Justin przykucnął przy łóżku, patrząc prosto w oczy. Uśmiechnął się słodko, a ja miałam ochotę go przytulić i pocałować za wszystko to, co dla mnie zrobił. Wiedział, jak się mną zająć. Było nam ciężko, ale przecież nigdy nie będzie tak jak w bajce. W związku chodzi o to, aby umieć przezwyciężyć każdą postawioną przed nami trudność, a nie rozejść się przy pierwszej lepszej okazji.
-Kocham cię, Justin.- mruknęłam, a źrenice mężczyzny się rozszerzyły do granic możliwości. Z szczęśliwym wyrazem twarzy zamknęłam oczy i w mgnieniu oka zasnęłam.
___________________________________________
OGŁOSZENIA PARAFIALNE
TADAM! No i mamy.. Rozdział dziewiętnasty i naprostowanie niektórych spraw. Jak myślicie, co będzie dalej? To już jest ten "happy end"? Czy tak naprawdę akcja się dopiero rozkręca?
Dobra, szczerze? Komentujcie, nie komentujcie, już mi wszystko jedno. Będę dodawać rozdziały tak, jak je będę pisać. Bo to nie ma sensu, żeby rozdział napisany czekał dwa tygodnie na udostępnienie go... :(
Pamiętajcie o WATTPAD. (tak wiem, truję o tym co rozdział, ale po prostu pamiętajcie!)
Nie zapominajcie też o Dangerous i Race for life. Soon kilka informacji, ale to wszystko w swoim czasie. Bądźcie czujni i cierpliwi. Do następnego! ♥
czytasz=komentujesz.
14.05.2015
Rozdział 18.
Autor:
Unknown
11 komentarzy:
Obudziłam się i jedyne, co widziałam, to ciemność. Inne zmysły się wyostrzyły i słyszałam dźwięki, które normalnie nie zdołałabym usłyszeć. Rytm serca, przyspieszony oddech, płynącą krew w żyłach i kogoś jeszcze. Każdy mięsień momentalnie się napiął, a kiedy zdałam sobie sprawę, że jestem przywiązana do jakiegoś muru, zaczęłam panikować. Kręciłam się w każdą możliwą stronę, próbując uwolnić spod lin, ale na marne. Poddałam się i kiedy usłyszałam tupot butów dochodzących zza drzwi, przełknęłam ślinę i przygotowałam się na wszystko. Jednak nawet nie spodziewałam się, że usłyszę tutaj Christiana.
-Witaj, suko.- fuknął groźnie i wiedząc, że kroki zbliżają się w moją stronę, przysunęłam nogi jeszcze bliżej siebie. -Widzę, że już się obudziłaś.- przykucnął przy mnie i odwiązał przepaskę z oczu. Przymrużyłam je pod wpływem światła i przyjrzałam się otoczeniu. Poważnie, Grey? Czerwony pokój bólu? Ah... Teraz będzie zgrywał bad boy'a?
-Boże, Christian, czego chcesz?- westchnęłam lekceważąco, nie zwracając uwagi na powagę sytuacji. Nie zdawałam sobie sprawy, że Grey jest w stanie zrobić mi jakąkolwiek krzywdę, ale kiedy wymierzył mi cios prosto w policzek, przejrzałam na oczy. W duchu dziękowałam Bogu, że się z nim nie związałam. Pieprzony, damski bokser.
-To za to, że odeszłaś.- i teraz dostałam w drugi policzek. -A to za to, że się spoufalasz jakkolwiek z Bieberem.- wysyczał przez zaciśnięte zęby. -A teraz przyszykuj się, bo mam ochotę cię pieprzyć tyle razy, ile tylko będę pragnął. Będziesz moją seksualną niewolnicą, dotąd, dopóki nie umrzesz z wycieńczenia, suko.- splunął obok mnie i wyszedł. "Bądź silna! Nie taki ból wytrzymywałaś." warczał głos w mojej głowie, powstrzymujący łzy, które usilnie próbowały wypłynąć na wierzch. Nie ma mowy. Muszę być silna!
Nie wiem, ile minęło. Może sekundy, minuty, godziny, ale do pomieszczenia znów zawitał szatyn. Rozebrany tak, jak zawsze, kiedy znajdowaliśmy się w tym pokoju. Wiedziałam, że teraz mnie pewnie rozwiąże, aby móc mnie podwiesić, przywiązać czy związać. Jego fantazje erotyczne były niepojęte! Kiedyś przyprawiało mnie to o dreszczyk emocji. Podniecenie sięgało zenitu, a teraz? Teraz mam naprawdę dość tego faceta. Kto o zdrowym rozsądku bije kobietę? Kto? No na pewno nie Christian Grey! A co, jeśli mówi prawdę? Co, jeśli naprawdę chce mnie pieprzyć tak długo, aż umrę? Ah, to na pewno nie prawda. Nie jest zdolny do zabicia kogokolwiek. Chyba...
Tak, jak przypuszczałam: rozwiązał mnie i kazał zdjąć zbędne ubrania. Zostałam w samych majtkach, jak kazał. Uklęknęłam we wskazanym przez niego miejscu i czekałam na kolejne polecenia. "Pan/Uległa", na tym opierały się w tym momencie nasze relację. Nie, to nie działa na mnie tak podniecająco, jak kiedyś. Zniszczył to. "O nie, nie teraz Carla. Masz być silna, do cholery!" znów krzyczy głos, kiedy przełknęłam ślinę, by powstrzymać łzy. Związał moje ręce i tak, jak obiecał: był bezlitosny. Pieprzył mnie do tego momentu, kiedy on dochodził. Moje "potrzeby" go nie interesowały. Jeśli nie doszłam, to był już mój problem. Miał rację, takim sposobem mnie zabije, bo ja nie wiem, ile zdołam wytrzymać nad przepaścią, kiedy dochodzę do brzegu i bujam się w stronę lądu i urwiska.
Drzwi otwierają się i już wiem, że szykuje się kolejny seks.
-Czy ty człowieku jesteś niewyżyty, czy co?!- wykrzyczałam, dławiąc się łzami.
-Po prostu chcę cię mieć dla siebie.- wzruszył beznamiętnie ramionami i uklęknął przede mną, odwiązując moje nadgarstki. Tym razem ubrany był na galowo, a do pomieszczenia wniósł jakieś talerze. -Chcę ci się oświadczyć na nowo. Będziemy żyć długo i szczęśliwie. Ja, ty, dwójka dzieci, domek nad plażą i pies. Wszystko, o czym marzyłaś.- mówił podekscytowany, a mnie olśniło. On jest psychicznie chory.
-Co?! Nie! Nie wyjdę za ciebie!- fuknęłam z całych sił, próbując mu to uświadomić.
-Zrobisz to, kochanie. Nikt inny cię tak nie kocha, jak ja. Tylko ze mną będziesz szczęśliwa.- jego oczy zrobiły się grafitowe z pragnienia. O cholera.
-Nie! Zrozum! Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Zapamiętaj to!- wyszarpałam się, próbując się od niego uwolnić, ale był niepowstrzymany. Jego silne dłonie objęły nadgarstki i jednym, zwinnym ruchem podniósł mnie do góry.
-Posłuchaj.- zaczął mnie prowadzić w stronę łóżka -Na początku chodziło o ten cholerny seks. Pragnąłem tylko i wyłącznie twojego ciała. Jest jak alkohol, a ja w tym momencie jestem jebanym alkoholikiem. Muszę cię mieć. Muszę cię dotykać. Ubóstwiam każdy cal twojego ciała.
-Co?! Przestań! Skończ! Nie chcę tego słuchać!- zawołałam, a obrzydzenie co do tego mężczyzny rosło z każdą sekundą. Nienawidzę go za wszystko to, co zrobił. Bił mnie, upokarzał, znęcał się, robił wszystko to, na co nie godziłam się wcześniej. Wszystkie metody BDMS, jakie istnieją, zostały na mnie wykorzystane. Miałam dość siebie i swojego życia. Skumulowało się we mnie wszystko, co zbierało się przez całe życie: pierwsze zerwania, pierwsze depresje, wypadek, ból, odrzucenie, wszystko! Dosłownie, każdą emocję odczuwałam z podwojoną siłą. Wybuchłam. Tama pękła. Łzy zaczęły płynąć strumieniami, a Grey momentalnie spoważniał.
-Co? Nie rycz, głupia szmato!- krzyknął, uderzając mnie w twarzy. -Psujesz nastrój, kurwo!- i tym razem kopnął mnie w brzuch, przez co padłam i zwinęłam się w kłębek. Błagam, oby to był bardzo zły sen, z którego się niedługo obudzę.
*JUSTIN'S POV*
Siedziałem kolejną godzinę nad telefonami i laptopem, wyszukując wszelkich sposobów na odnalezienie Carli. Traciłem zmysły. Osiem dni- tyle minęło od jej zaginięcia. Każdy odchodził od zmysłów. Jej rodzice pomieszkiwali jakiś czas u mnie, ponieważ ich przygarnąłem, a potem postanowili być w mieszkaniu Carli, na wypadek, gdyby wróciła. Przeglądałem listę jej znajomych. Każdy, możliwy kontakt dawał jakiś ślad. Spojrzałem na wyciąg telefoniczny i numer, który stale nękał ją co noc dawał mi wiele do myślenia. Grey. Co mogę mu jednak udowodnić, kiedy w jego mieszkaniu nie było żadnych poszlak, które doprowadziłyby mnie do MacCartney. Zaraz oszaleję! Kurwa, potrzebuję jej tutaj. Nie przeżyję kolejnej nocy bez niej u mego boku.
Zadzwoniłem do kierownika sprawy - prywatnego detektywa i przekazałem istotne informacje, które pozyskałem z wyciągu telefonicznego. Słysząc, że Alaric notuje wszystko, co miałem mu do przekazania rozłączyłem się i czekałem kolejny wieczór na jakąkolwiek informację. W między czasie zadzwoniłem do ojca i powiadomiłem o wszystkim. Jak się okazało, to nie tylko on się strasznie martwił, ale była przy nim również Jazzym, która również wypytywała o blondynkę. Już niedługo skarbię. Uwolnię cię i będziemy mogli być razem. Pokażę ci, że zasługuję na drugą szansę, a ty na pewno na tym nie ucierpisz. Tylko proszę, wróć cała i zdrowa do domu.
Czas ciągnął się w nieskończoność. Sekundy dłużyły się jak minuty, a godziny jak dni w roku. To była istna męczarnia. Minęło dziewięć dni. "Ani widu ani słuchu", jak to mówi Alaric. Na myśl, że może jej się dziać jakakolwiek krzywda nie dawała mi spać. Nie potrafiłem normalnie funkcjonować, dlatego Bonn musiał być kierowany przez zastępce, na którego mogłem w tej chwili liczyć- mój ojciec. Mimo, że sam tracił zmysły, tak czy siak potrafił trzeźwo myśleć, nie to, co ja. "Masz to po mnie." odezwał się kobiecy głos i mogłem sobie wyobrazić, że mówi to moja mama. Tak bardzo za nią tęsknię. Może w całym tym śledztwie brakuje kobiecej intuicji? Jazzym jest za młoda, aby zrozumiała pewne sprawy, dlatego nie mogłem wymagać od niej jakiejkolwiek pomocy. I tak robiła dużo, jak na swoje możliwości. Bardzo byłem jej za to wdzięczny.
-Mamy trop!- usłyszałem głośny krzyk Alaric'a i od razu podskoczyłem z kanapy. Rzuciłem na stolik paczę papierosów i ruszyłem w stronę kuchni. Mężczyzna spojrzał na mnie znad laptopa i wskazał punkt, gdzie znajduje się karta do telefonu dziewczyny. W duchu dziękowałem Bogu, że wreszcie ją namierzyliśmy.
-Oczywiście nie spodziewaj się, że ją tam znajdziemy. Równie dobrze porywacz mógł wyrzucić jej telefon po drodze.- wzruszył ramionami, przestrzegając mnie przed najgorszym. Kiedy dorwę gnoja, który ją uprowadził, to zabiję go, nie mając najmniejszych skrupułów.
Bez namysłu ruszyliśmy do samochodu i wbijając w GPS'ie odpowiedni adres, zaczęliśmy się tam kierować. Kilkadziesiąt kilometrów od Nowego Jorku, jakaś miejscowość jednosylabowa, była jednym z najsłabiej zaludnionych miejscowości w USA. Ani jednej żywej duszy w porze późno popołudniowej. Kiedy czerwona kropka zaczęła się coraz bardziej zbliżać, poczułem narastający stres. Wreszcie dotarliśmy. Stacja paliw. KURWA!!!
-Nie, nie, nie!- zacząłem bić w ramę samochodu. Kopałem opony, waliłem w dach samochodu i wyzywałem na wszystkie strony. Dostrzegłem telefon, gdzieś w trawie i wiedziałem, że teraz tylko trzeba się modlić o to, aby był tu monitoring. Nim się zorientowałem Alaric zdążył już iść to sprawdzić. Kiedy wrócił, na twarzy malował się triumfalny uśmiech.
-Mamy, gnoja.- powiedział dumnie, wsiadając do samochodu i rzucając na półeczkę kartę pamięci z video z danego dnia. Kochanie, już po ciebie jedziemy. Wytrzymaj jeszcze trochę. Proszę.
*CARLA'S POV*
Leżałam całkowicie obolała. Moje oczy pragnęły snu, były wykończone. Czułam, że kilka części mojego ciała są nadzwyczaj opuchnięte. Przygryzłam wargę, aby powstrzymać jęk i wyprostowałam się wolno. Pierwszy raz nie jestem związana. Christian myślał, że zdąży wrócić do czasu mojego powrotu. Zaczęłam się czołgać w stronę drzwi i chwyciłam za klamkę, sprawdzając, czy są otwarte. Niestety tak nie było, dlatego wróciłam na swoje miejsce i rozejrzałam się dookoła. Mam szansę stąd uciec. Czułam narastającą we mnie presję, naprawdę nie wiedziałam, co robić. Spojrzałam w stronę półki z przyborami, które używał podczas seksu. Pełno pejczy oraz drewnianych pacek. Drewniane packi!!! To jest to. Ostatkami sił zebrałam się i wstałam. Teraz, albo nigdy. Mam szansę stąd uciec. Musze tylko powalczyć. Ten ostatni raz.
Złapałam jedną z najgrubszych i ściskając oczy z wysiłku podeszłam do drzwi. Stanęłam za nimi i czekałam, aż wejdzie do pomieszczenia Grey. Stres narastał z sekundy na sekundę. Żołądek wywracał się w każdą stronę, a w duchu prosiłam Boga, aby dał mi wystarczająco siły, ale nie na tyle, aby go zabić. Usłyszałam kroki i wiedziałam, że to ta chwila. Teraz, albo nigdy. Od tego zależy, czy przeżyję, czy nie. Klamka opadła w dół, a drzwi szeroko się otworzyły.
-Co kur..- nie zdążył powiedzieć, ponieważ porządnie oberwał w głowę. Upadł na podłogę, a ja wtedy wybiegłam z pomieszczenia, zamykając je na klucz. Adrenalina buzowała w moich żyłach i wiedziałam, że teraz toczyłam grę o życie. Kiedy zorientowałam się, że nie znajdujemy się w apartamencie Christiana, przeraziłam się. Gdzie my jesteśmy!?
Chodziłam od drzwi, do drzwi, próbując znaleźć te główne. Każde z nich były zamknięte, a w tle słyszałam już walenie do tych, które prowadziły do Czerwonego Pokoju Bólu. Zbiegłam na parter, a w tym samym momencie usłyszałam trzask pękających drzwi. O nie, wyszedł. I jest niesamowicie wkurzony. Przełknęłam ślinę, zakradając się do jednej z szaf. Weszłam po cichu do środka i błagałam o to, aby mnie nie znalazł. Kiedy do tego dojdzie, zabije mnie. Miałam stąd uciec. A teraz on mnie zabije.
Oddychałam najciszej, jak się dało. Trzęsłam się ze strachu i nie wiedziałam, czego się spodziewać. Usłyszałam perfidny śmiech Christiana i wiedziałam, że już krąży po parterze. Miał przy sobie nóż. Obijał jego kraniec o każdy mebel, który napotykał na drodze. Serce podskoczyło mi do gardła, a ja nie wiedziałam co się dzieje. Nagle drzwi od szafy się otworzyły.
____________________
-Witaj, suko.- fuknął groźnie i wiedząc, że kroki zbliżają się w moją stronę, przysunęłam nogi jeszcze bliżej siebie. -Widzę, że już się obudziłaś.- przykucnął przy mnie i odwiązał przepaskę z oczu. Przymrużyłam je pod wpływem światła i przyjrzałam się otoczeniu. Poważnie, Grey? Czerwony pokój bólu? Ah... Teraz będzie zgrywał bad boy'a?
-Boże, Christian, czego chcesz?- westchnęłam lekceważąco, nie zwracając uwagi na powagę sytuacji. Nie zdawałam sobie sprawy, że Grey jest w stanie zrobić mi jakąkolwiek krzywdę, ale kiedy wymierzył mi cios prosto w policzek, przejrzałam na oczy. W duchu dziękowałam Bogu, że się z nim nie związałam. Pieprzony, damski bokser.
-To za to, że odeszłaś.- i teraz dostałam w drugi policzek. -A to za to, że się spoufalasz jakkolwiek z Bieberem.- wysyczał przez zaciśnięte zęby. -A teraz przyszykuj się, bo mam ochotę cię pieprzyć tyle razy, ile tylko będę pragnął. Będziesz moją seksualną niewolnicą, dotąd, dopóki nie umrzesz z wycieńczenia, suko.- splunął obok mnie i wyszedł. "Bądź silna! Nie taki ból wytrzymywałaś." warczał głos w mojej głowie, powstrzymujący łzy, które usilnie próbowały wypłynąć na wierzch. Nie ma mowy. Muszę być silna!
Nie wiem, ile minęło. Może sekundy, minuty, godziny, ale do pomieszczenia znów zawitał szatyn. Rozebrany tak, jak zawsze, kiedy znajdowaliśmy się w tym pokoju. Wiedziałam, że teraz mnie pewnie rozwiąże, aby móc mnie podwiesić, przywiązać czy związać. Jego fantazje erotyczne były niepojęte! Kiedyś przyprawiało mnie to o dreszczyk emocji. Podniecenie sięgało zenitu, a teraz? Teraz mam naprawdę dość tego faceta. Kto o zdrowym rozsądku bije kobietę? Kto? No na pewno nie Christian Grey! A co, jeśli mówi prawdę? Co, jeśli naprawdę chce mnie pieprzyć tak długo, aż umrę? Ah, to na pewno nie prawda. Nie jest zdolny do zabicia kogokolwiek. Chyba...
Tak, jak przypuszczałam: rozwiązał mnie i kazał zdjąć zbędne ubrania. Zostałam w samych majtkach, jak kazał. Uklęknęłam we wskazanym przez niego miejscu i czekałam na kolejne polecenia. "Pan/Uległa", na tym opierały się w tym momencie nasze relację. Nie, to nie działa na mnie tak podniecająco, jak kiedyś. Zniszczył to. "O nie, nie teraz Carla. Masz być silna, do cholery!" znów krzyczy głos, kiedy przełknęłam ślinę, by powstrzymać łzy. Związał moje ręce i tak, jak obiecał: był bezlitosny. Pieprzył mnie do tego momentu, kiedy on dochodził. Moje "potrzeby" go nie interesowały. Jeśli nie doszłam, to był już mój problem. Miał rację, takim sposobem mnie zabije, bo ja nie wiem, ile zdołam wytrzymać nad przepaścią, kiedy dochodzę do brzegu i bujam się w stronę lądu i urwiska.
Dni mijały, a Carla nadal była więziona przez Christiana Greya. Prasa już szalała i było multum pytań na temat MacCartney. Wszyscy zamartwiali się i dokładali wszelkich starań w poszukiwanie jej. Kiedy policja przywędrowała do domu byłego partnera blondynki z nakazem przeszukania, o dziwo, nie znaleźli jej. Justin tracił wszelkie zmysły. Wiedział, że kocha tą kobietę nad życie i nie wytrzyma zgrywania jej najlepszego przyjaciela. Albo ona zostanie jego żoną, albo żadna inna. Wmawiał sobie, że kiedy ją tylko odnajdzie, poprosi ją o rękę, nie będzie zwlekać, ale prawda była taka, że był zwykłym tchórzem, który boi się zobowiązań. Uwielbiał bawić się w towarzystwie młodych, pięknych pań, a wiedział, że kiedy będzie już z Carlą, to wszystko będzie musiało się skończyć. "Albo ja, albo one." cytował w myślach blondynkę, kiedy kolejną noc nie mógł spać. Przez myśl przebiegło mu setki pomysłów, gdzie mogłaby być. Wiedział, że gdyby to był ktoś z ubocza, prosiłby o okup. Informacji o takowej możliwości jednak nie dostał, co jednoznacznie wiązało się z opcją, że jest to ktoś z ich towarzystwa: ktoś, kto jest bogaty, kto może mieć jakiś żal do Carli, bądź coś w tym stylu. Wiedział też, że to nie Jaxon. Policja sprawdziła wszystkie jego alibi i każde okazało się być prawdziwe. Justin miał jednak wątpliwości co do Grey'a.Nie wiem, ile tu już jestem, ale naprawdę mam psychicznie dość. Ile jeszcze mam wytrzymać? Byłam osłabiona, wygłodzona, bo przecież gdzie by tam! Po co Christian Grey miał mi dawać jeść? Osoba, która gardzi głodem i stara się nakarmić cały świat, postanowił zagłodzić mnie na śmierć. Oh, losie... Słyszałam w radiu, że policja mnie szuka. Boże, proszę, niech oni mnie znajdą! Chcę być już w domu. Po policzkach po raz pierwszy spłynęły łzy. Oficjalnie: nie daję rady.
Drzwi otwierają się i już wiem, że szykuje się kolejny seks.
-Czy ty człowieku jesteś niewyżyty, czy co?!- wykrzyczałam, dławiąc się łzami.
-Po prostu chcę cię mieć dla siebie.- wzruszył beznamiętnie ramionami i uklęknął przede mną, odwiązując moje nadgarstki. Tym razem ubrany był na galowo, a do pomieszczenia wniósł jakieś talerze. -Chcę ci się oświadczyć na nowo. Będziemy żyć długo i szczęśliwie. Ja, ty, dwójka dzieci, domek nad plażą i pies. Wszystko, o czym marzyłaś.- mówił podekscytowany, a mnie olśniło. On jest psychicznie chory.
-Co?! Nie! Nie wyjdę za ciebie!- fuknęłam z całych sił, próbując mu to uświadomić.
-Zrobisz to, kochanie. Nikt inny cię tak nie kocha, jak ja. Tylko ze mną będziesz szczęśliwa.- jego oczy zrobiły się grafitowe z pragnienia. O cholera.
-Nie! Zrozum! Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Zapamiętaj to!- wyszarpałam się, próbując się od niego uwolnić, ale był niepowstrzymany. Jego silne dłonie objęły nadgarstki i jednym, zwinnym ruchem podniósł mnie do góry.
-Posłuchaj.- zaczął mnie prowadzić w stronę łóżka -Na początku chodziło o ten cholerny seks. Pragnąłem tylko i wyłącznie twojego ciała. Jest jak alkohol, a ja w tym momencie jestem jebanym alkoholikiem. Muszę cię mieć. Muszę cię dotykać. Ubóstwiam każdy cal twojego ciała.
-Co?! Przestań! Skończ! Nie chcę tego słuchać!- zawołałam, a obrzydzenie co do tego mężczyzny rosło z każdą sekundą. Nienawidzę go za wszystko to, co zrobił. Bił mnie, upokarzał, znęcał się, robił wszystko to, na co nie godziłam się wcześniej. Wszystkie metody BDMS, jakie istnieją, zostały na mnie wykorzystane. Miałam dość siebie i swojego życia. Skumulowało się we mnie wszystko, co zbierało się przez całe życie: pierwsze zerwania, pierwsze depresje, wypadek, ból, odrzucenie, wszystko! Dosłownie, każdą emocję odczuwałam z podwojoną siłą. Wybuchłam. Tama pękła. Łzy zaczęły płynąć strumieniami, a Grey momentalnie spoważniał.
-Co? Nie rycz, głupia szmato!- krzyknął, uderzając mnie w twarzy. -Psujesz nastrój, kurwo!- i tym razem kopnął mnie w brzuch, przez co padłam i zwinęłam się w kłębek. Błagam, oby to był bardzo zły sen, z którego się niedługo obudzę.
*JUSTIN'S POV*
Siedziałem kolejną godzinę nad telefonami i laptopem, wyszukując wszelkich sposobów na odnalezienie Carli. Traciłem zmysły. Osiem dni- tyle minęło od jej zaginięcia. Każdy odchodził od zmysłów. Jej rodzice pomieszkiwali jakiś czas u mnie, ponieważ ich przygarnąłem, a potem postanowili być w mieszkaniu Carli, na wypadek, gdyby wróciła. Przeglądałem listę jej znajomych. Każdy, możliwy kontakt dawał jakiś ślad. Spojrzałem na wyciąg telefoniczny i numer, który stale nękał ją co noc dawał mi wiele do myślenia. Grey. Co mogę mu jednak udowodnić, kiedy w jego mieszkaniu nie było żadnych poszlak, które doprowadziłyby mnie do MacCartney. Zaraz oszaleję! Kurwa, potrzebuję jej tutaj. Nie przeżyję kolejnej nocy bez niej u mego boku.
Zadzwoniłem do kierownika sprawy - prywatnego detektywa i przekazałem istotne informacje, które pozyskałem z wyciągu telefonicznego. Słysząc, że Alaric notuje wszystko, co miałem mu do przekazania rozłączyłem się i czekałem kolejny wieczór na jakąkolwiek informację. W między czasie zadzwoniłem do ojca i powiadomiłem o wszystkim. Jak się okazało, to nie tylko on się strasznie martwił, ale była przy nim również Jazzym, która również wypytywała o blondynkę. Już niedługo skarbię. Uwolnię cię i będziemy mogli być razem. Pokażę ci, że zasługuję na drugą szansę, a ty na pewno na tym nie ucierpisz. Tylko proszę, wróć cała i zdrowa do domu.
Czas ciągnął się w nieskończoność. Sekundy dłużyły się jak minuty, a godziny jak dni w roku. To była istna męczarnia. Minęło dziewięć dni. "Ani widu ani słuchu", jak to mówi Alaric. Na myśl, że może jej się dziać jakakolwiek krzywda nie dawała mi spać. Nie potrafiłem normalnie funkcjonować, dlatego Bonn musiał być kierowany przez zastępce, na którego mogłem w tej chwili liczyć- mój ojciec. Mimo, że sam tracił zmysły, tak czy siak potrafił trzeźwo myśleć, nie to, co ja. "Masz to po mnie." odezwał się kobiecy głos i mogłem sobie wyobrazić, że mówi to moja mama. Tak bardzo za nią tęsknię. Może w całym tym śledztwie brakuje kobiecej intuicji? Jazzym jest za młoda, aby zrozumiała pewne sprawy, dlatego nie mogłem wymagać od niej jakiejkolwiek pomocy. I tak robiła dużo, jak na swoje możliwości. Bardzo byłem jej za to wdzięczny.
-Mamy trop!- usłyszałem głośny krzyk Alaric'a i od razu podskoczyłem z kanapy. Rzuciłem na stolik paczę papierosów i ruszyłem w stronę kuchni. Mężczyzna spojrzał na mnie znad laptopa i wskazał punkt, gdzie znajduje się karta do telefonu dziewczyny. W duchu dziękowałem Bogu, że wreszcie ją namierzyliśmy.
-Oczywiście nie spodziewaj się, że ją tam znajdziemy. Równie dobrze porywacz mógł wyrzucić jej telefon po drodze.- wzruszył ramionami, przestrzegając mnie przed najgorszym. Kiedy dorwę gnoja, który ją uprowadził, to zabiję go, nie mając najmniejszych skrupułów.
Bez namysłu ruszyliśmy do samochodu i wbijając w GPS'ie odpowiedni adres, zaczęliśmy się tam kierować. Kilkadziesiąt kilometrów od Nowego Jorku, jakaś miejscowość jednosylabowa, była jednym z najsłabiej zaludnionych miejscowości w USA. Ani jednej żywej duszy w porze późno popołudniowej. Kiedy czerwona kropka zaczęła się coraz bardziej zbliżać, poczułem narastający stres. Wreszcie dotarliśmy. Stacja paliw. KURWA!!!
-Nie, nie, nie!- zacząłem bić w ramę samochodu. Kopałem opony, waliłem w dach samochodu i wyzywałem na wszystkie strony. Dostrzegłem telefon, gdzieś w trawie i wiedziałem, że teraz tylko trzeba się modlić o to, aby był tu monitoring. Nim się zorientowałem Alaric zdążył już iść to sprawdzić. Kiedy wrócił, na twarzy malował się triumfalny uśmiech.
-Mamy, gnoja.- powiedział dumnie, wsiadając do samochodu i rzucając na półeczkę kartę pamięci z video z danego dnia. Kochanie, już po ciebie jedziemy. Wytrzymaj jeszcze trochę. Proszę.
*CARLA'S POV*
Leżałam całkowicie obolała. Moje oczy pragnęły snu, były wykończone. Czułam, że kilka części mojego ciała są nadzwyczaj opuchnięte. Przygryzłam wargę, aby powstrzymać jęk i wyprostowałam się wolno. Pierwszy raz nie jestem związana. Christian myślał, że zdąży wrócić do czasu mojego powrotu. Zaczęłam się czołgać w stronę drzwi i chwyciłam za klamkę, sprawdzając, czy są otwarte. Niestety tak nie było, dlatego wróciłam na swoje miejsce i rozejrzałam się dookoła. Mam szansę stąd uciec. Czułam narastającą we mnie presję, naprawdę nie wiedziałam, co robić. Spojrzałam w stronę półki z przyborami, które używał podczas seksu. Pełno pejczy oraz drewnianych pacek. Drewniane packi!!! To jest to. Ostatkami sił zebrałam się i wstałam. Teraz, albo nigdy. Mam szansę stąd uciec. Musze tylko powalczyć. Ten ostatni raz.
Złapałam jedną z najgrubszych i ściskając oczy z wysiłku podeszłam do drzwi. Stanęłam za nimi i czekałam, aż wejdzie do pomieszczenia Grey. Stres narastał z sekundy na sekundę. Żołądek wywracał się w każdą stronę, a w duchu prosiłam Boga, aby dał mi wystarczająco siły, ale nie na tyle, aby go zabić. Usłyszałam kroki i wiedziałam, że to ta chwila. Teraz, albo nigdy. Od tego zależy, czy przeżyję, czy nie. Klamka opadła w dół, a drzwi szeroko się otworzyły.
-Co kur..- nie zdążył powiedzieć, ponieważ porządnie oberwał w głowę. Upadł na podłogę, a ja wtedy wybiegłam z pomieszczenia, zamykając je na klucz. Adrenalina buzowała w moich żyłach i wiedziałam, że teraz toczyłam grę o życie. Kiedy zorientowałam się, że nie znajdujemy się w apartamencie Christiana, przeraziłam się. Gdzie my jesteśmy!?
Chodziłam od drzwi, do drzwi, próbując znaleźć te główne. Każde z nich były zamknięte, a w tle słyszałam już walenie do tych, które prowadziły do Czerwonego Pokoju Bólu. Zbiegłam na parter, a w tym samym momencie usłyszałam trzask pękających drzwi. O nie, wyszedł. I jest niesamowicie wkurzony. Przełknęłam ślinę, zakradając się do jednej z szaf. Weszłam po cichu do środka i błagałam o to, aby mnie nie znalazł. Kiedy do tego dojdzie, zabije mnie. Miałam stąd uciec. A teraz on mnie zabije.
Oddychałam najciszej, jak się dało. Trzęsłam się ze strachu i nie wiedziałam, czego się spodziewać. Usłyszałam perfidny śmiech Christiana i wiedziałam, że już krąży po parterze. Miał przy sobie nóż. Obijał jego kraniec o każdy mebel, który napotykał na drodze. Serce podskoczyło mi do gardła, a ja nie wiedziałam co się dzieje. Nagle drzwi od szafy się otworzyły.
____________________
OGŁOSZENIA PARAFIALNE
KOMY,KOMY,KOMY. Ranicie mnie, strasznie! Ja się staram, a Wy co?:( Eh.. To już nie potrwa długo. Już Wam to obiecuję :(
I co sądzicie o tym rozdziale? Spodziewaliście się, że będzie to Christian, czy raczej nie?
Soon szykuje się epilog ii.... To już ostatnia część opowiadania. "Womanizer" i "Toxic" to takie dwa opowiadania, które potrafiłam napisać od początku do końca. Ciesze się z tego i jestem dumna! :')
Liczę, że tym razem dacie radę i 15 komentarzy pojawi się bardzo szybko.
Taka niespodzianka ode mnie, bo pod ostatnim rozdziałem było 12 komentarzy, a jednak dodałam. Chciałam się jak najszybciej z Wami nim podzielić.
Tyle ode mnie, buziaki. Wpadajcie na WATTPAD i na resztę blogów. Zapraszam na DANGEROUS!!!
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
15 KOMENTARZY=ROZDZIAŁ 19.
7.05.2015
Rozdział 17.
Autor:
Unknown
12 komentarzy:
Kiedy auto zatrzymało się przed wieżowcem, w którym mieszkam, w głębi duszy dziękowałam Bogu, że ta nieprzyjemna cisza się zakończyła. Odpięłam pospiesznie pas i otworzyłam drzwi, nie czekając na jakiekolwiek słowa w moim kierunku. Bo skoro Justin nie odzywał się całą drogę, dlaczego miał to zrobić teraz?
-Dobranoc, Justin.- skinęłam profesjonalnie głową, jakbym właśnie żegnała się z klientem. W odpowiedzi dostałam tylko spojrzenie, co już było dostatecznym gestem od Biebera. Zatrzasnęłam za sobą drzwi, westchnęłam ciężko i skierowałam się do środka, witając kolejno pracujących tutaj ludzi. To nie jest normalne, że jedna ze sław wykupiła apartament w jednym z hoteli. Stąd na parterze znajduje się recepcja, portier, bagażowy czy parkingowy.
Będąc w windzie zadzwoniłam do mamy. Dawno z nią nie rozmawiałam, a chciałam najzwyczajniej usłyszeć jej głos.
-Kochanie, to skoro dziś byłaś u Bieberów, to może zaproś teraz Justina do nas, co?- sugeruje kobieta, a słysząc jej ton głosu wiem, że na pewno nie oczekuje ode mnie sprzeciwu. Serio, mamo? Serio? Akurat teraz, kiedy ja mam jakieś spięcie z szatynem? Oh, to matczyne wyczucie czasu.
-Zobaczę, co da się zrobić, ale nie obiecuję, że wpadnie.- podkreśliłam ostatnie wyrazy i pożegnałam się z mamą. Naprawdę mi ich brakuje, a na wieść, że jutro wszyscy będą w domu, nie mogłam odrzucić zaproszenia.
Weszłam do mieszkania, zapaliłam światło i poczułam tą uderzającą samotność. Jak długo potrwa jeszcze ten etap w moim życiu? Dlaczego wciąż natrafiam na nieodpowiednich mężczyzn i żyję, marząc o księciu z bajki? Przecież zdążyłam się już przekonać, że oni nie istnieją. To są po prostu bardzo ładne żaby. Zdjęłam szpilki, rzuciłam je w kąt pomieszczenia i boso skierowałam się do salonu. Postanowiłam zadzwonić do Justina, wiedząc, że na pewno nie śpi. Jest nocnym markiem, jak ja.
-Witam.- powiedziałam od razu pozytywnym tonem głosu, próbując rozluźnić sytuację. -Nie przeszkadzam?
-Ty?- usłyszałam zdziwienie i od razu uśmiechnęłam się triumfalnie. -Nigdy.- kryzys został zażegnany!
-To dobrze się składa, bo dzwoniłam do mamy i mamy na jutro zaproszenie do niej na obiad.- westchnęłam, wyciągając obolałe nogi na szklaną ławę. Przez chwilę po drugiej stronie słuchawki panowała cisza, której nie potrafiłam rozgryźć.
-Słuchaj, Carla.. Ja.. Przepraszam cię za Jaxona.- wydukał ni stąd ni zowąd. Czemu dalej trapi go myśl o jego bracie?
-Justin, ej!- zawołałam radośnie. -Nic się nie dzieje! Jaxon jest młody, musi się wyszaleć! Sądził, że zyska w waszych oczach przystawiając się do mnie, ale nie spodziewał się odrzucenia. Cóż, jest słodki, ale nie kręcą mnie romanse z młodszymi.- zachichotałam, patrząc na palce u stóp i przygryzając wargę na samo wyobrażenie sobie jego miny w danej chwili. Po drugiej stronie usłyszałam głośne wypuszczenie powietrza, jakby wcześniej zestresowany je wstrzymywał.
-To dobrze.- rzucił krótko i mogę się założyć, że się uśmiechał. -O której mam być?
-O dwunastej.- żegnam się z facetem i odkładam telefon na stół, odchylając głowę w tył. Ruszyłam pod prysznic, a następnie w bieliźnie Calvina Kleina ułożyłam się na łóżku i w mgnieniu oka zasnęłam.
-Jezu ,Carla, pospiesz się!- usłyszałam lekko poirytowany głos Justina, kiedy wkładałam kolczyki.
-Uspokój się, mamy tam być na pierwszą, mamy czas.
-Korki też, więc..- westchnęłam ciężko, poprawiając swoje loki. Gotowe. Opuściłam łazienkę i chwyciłam torebkę, która leżała na łóżku. Przywitałam się z mężczyzną i w jego towarzystwie wyszłam z pokoju.
-Dziękuję, że jedziesz.- uśmiechnęłam się, lekko przytulając do jego ramienia. Zobaczyłam, że kącik jego ust również uniósł się lekko do góry. Drzwi się otworzyły, więc wyszliśmy przez frontowe drzwi, a parkingowy podbiegł do nas z parasolem. Była okropna pogoda. Wiał wiatr, a po szybach obijały się grube krople deszczu. Kiedy weszliśmy do limuzyny, przywitałam się z kierowcą i spojrzałam na Justina. Coś wewnątrz mnie postanowiło powspominać stare czasy. Jak to było, zanim wyjechałam na Ukrainę.
-Nie rób tego.- usłyszałam przygnębiony głos Justina. Uniosłam zaskoczona brew i spojrzałam w jego stronę. -Proszę.- jego oczy były ogromne. Dawno ich takich nie widziałam.
-Ale czego? Nie rozumiem...- wypchnęłam dolną wargę w jego kierunku i zaśmiałam się.
-Nieważne.- burknął i odwrócił głowę w przeciwną stronę. Jak dziecko!
Punktualnie o pierwszej wjechaliśmy na podjazd domku, który ani trochę się nie zmienił. Może doszło trochę więcej kwiatów, które najzwyczajniej zakwitły na lato. W progu zawitał ojciec z Martinem. Oh, kochany braciszek. Kiedy zobaczył podjeżdżające auto, zaczął klaskać w ręce i skakać w miejscu, nie mogąc się doczekać, kiedy mnie zobaczy. Samochód się zatrzymał, a ja pospiesznie wyszłam z auta i rozłożyłam szeroko ramiona, czekając, aż chłopczyk w nich zawita. Po upływie paru sekund był już obok i mocno obejmował moją szyję swoimi drobniutkimi ramionkami.
-Czeeść braciszku!- zawołałam ciepło, podnosząc go do góry. Kiedy u boku zawitał Justin, spojrzał na niego i również wyciągnął ręce w jego stronę. Oh, ten to się lubi przytulać. -Pamiętasz go?- spytałam, pokazując kciukiem na szatyna, który poprawił swoją szarą marynarkę i przybijał żółwia z Martinem.
-Tak, to twój chłopak.- poruszał brwiami rozbawiony, klaszcząc w rączki i patrząc dumnie na naszą reakcję.
-Nie.- pokiwałam rozbawiona głową. -Nie jesteśmy razem. Traktuj go jak brata, okej?- zaproponowałam, kiedy Justin również przytaknął głową. Wreszcie podeszliśmy do drzwi. Weszłam do środka i momentalnie zawitałam w ramionach taty.
-Moja duża, dzielna córeczka.- pogłaskał po głowie, całując w czoło. -Niech boża łaska spłynie na waszą dwójkę, kochani.- uczynił znak krzyża przy naszych głowach i pozwolił wejść dalej. Oh, to po prostu zwyczaj mojego taty- pastora, który niedawno wrócił z coniedzielnej mszy. Z kuchni dobiegały głośne trzaskanie pokrywek od garnków, krzyki mamy oraz przepyszne zapachy rozprzestrzeniające się po całym domu.
-Ania! Goście przyjechali.- zawołał tata, a my skierowaliśmy się do salonu, zasypywani pytaniami od małego łobuza.
-Mam coś dla ciebie.- odezwał się Justin, chwytając rączkę małego i wyprowadzając go z domu. Wtedy miałam chwilę czasu, aby porozmawiać z tatą, który widocznie był uraczony naszą dwójką i mogę sobie dać rękę uciąć, że co wieczór modli się o nasze cudowne połączenie.
-I jak tam, kochanie?- pyta, siadając na swoim skórzanym, starym fotelu. Wreszcie z kuchni wyszłam mama, więc zdążyłam się z nią przywitać. Moje policzka oficjalnie zostały wycałowane za wszystkie czasy. Kobieta usiadła na kanapie, a ja w drugim wolnym fotelu. Spojrzałam to na mamę, to na tatę i uśmiechnęłam się słabo.
-Wiemy o zerwaniu zaręczyn i o tym, co się stało w biurze.- zaczęła niepewnie mama, obserwując reakcję ojca. -Naprawdę nam przykro. Sądziliśmy, że Christian to porzą..
-Tak, jest porządny, ale widocznie nie jesteśmy sobie pisani, a ja po prostu już uwolniłam się od uczucia, jakim go darzyłam.- przerwałam jej, delikatnie się uśmiechając. Wiem, że bardzo polubili Grey'a, bo był naprawdę wspaniały, ale co ja mogę poradzić, kiedy i ja i on mieliśmy najwyraźniej wątpliwości co do przyszłości? Teraz wiem, że prawdą jest, iż na kłamstwie związku się nie zbuduje. Jak nie to kłamstwo go rozwali, to osoba druga.
-MAMO!- usłyszałam pisk, kiedy Martin wbiegł do domu, trzymając zapakowane pudełko. Uniosłam brew, zaskoczona tym gestem. -PATRZ, CO DOSTAŁEM OD JUSTINA!- wydukał zachwycony, klękając na dywanie i rozrywając kolorowy papier na prezenty. Jego oczom ukazała się konsola xbox 360. Malec zaczął piszczeć i rzucił się Bieberowi na szyję, dziękując z całego serca za grę.
-Oh, nie ma sprawy! Nie musisz mi tak dziękować.- powiedział, znów biorąc go na ręce. Justin z dzieckiem? Widok, na który mogę patrzeć dniami i nocami. Wyglądał naprawdę niesamowicie.
Po około godzinie usiedliśmy do stołu. Martina ciężko było odciągnąć od nowej zabawki, ale kiedy mama zagroziła mu szlabanem wreszcie przyszedł do stołu i znów z ogromnym uśmiechem na twarzy siedział wśród nas. Kto by pomyślał, że ten jakże radosny chłopiec mógł mieć ciężkie dzieciństwo? Pewnie wiele nie pamięta...
-Dalej pracujesz w Bonnie?- pyta mama, kiedy nalewa sobie wody do szklanki. Justin grzecznie przytakuje.
-Firma świetnie sobie radzi. Mam dobrych pracowników, którzy solidnie wypełniają swoje obowiązki. Czego może chcieć więcej młody biznesmen?
-Żony? Dzieci?- wtrącił się tata, przeżuwając mięso. Zaczęłam się krztusić, a Bieber od razu zaczął klepać mnie w plecy.
-Nic na siłę.- teraz odezwała się mama. -Ile ty masz lat?- skierowała swoje spojrzenie na szatyna.
-27.- odpowiedział grzecznie i nawiązał kontakt wzrokowy z mamą.
-Ho! Chłopie! Już nie jesteś taki młody, jakbym mógł sądzić.- bąknął tata i wbił nóż w mięso. Martin z zainteresowaniem przyglądał się każdemu co chwilę żując mięso.
-Zdaję sobie z tego sprawę, ale miłości się nie goni, ani nie szuka. Ona sama przyjdzie.- powiedział, rzucając mi krótkie spojrzenie, jakby coś chciał mi przez nie powiedzieć. Przecież... Ostatnio mi mówił, że tamten rozdział już dawno zamknęliśmy.
Moje policzki oblały się czerwienią, więc spuściłam wzrok w dół, próbując uniknąć zaciekawionych tęczówek rodziny.
-Dziękuję!- rzucił Martin, zostawiając pusty talerz na stole. Wytarł twarz i ręce w ręcznik, a następnie pobiegł do salonu, aby kontynuować grę.
Około 9 wieczorem zaczęliśmy się zbierać. Każdy z nas idzie jutro do pracy, dlatego nie należy przesiadywać do późna. Żegnałam się z mamą i z tatą. Obiecałam, że zabiorę niedługo Martina na parę dni do siebie, aby mogli trochę odpocząć. Oczywiście zaprzeczali, mówiąc, że nie sprawia im większego kłopotu, ale wiem, jakie są teraz dzieci. Nie ma takich, które nie sprawują problemów, jak uważa tata. On zaś postanowił gdzieś jeszcze zabrać Justina. Poszli za dom, zostawiając mnie samą z mamą i bratem.
-Mały urwisie! Niedługo będziesz miał siedem lat!- zawołałam, lekko łaskocąc go w żebra. Chłopiec zaczął się wyginać i śmiać, przytakując. -Może zrobimy ci przyjęcie? U mnie?- zasugerowałam, na co nie usłyszałam sprzeciwu.
-Carla.. To naprawdę będzie dużo kosztować.- powiedziała zmartwiona mama, patrząc na mnie, jak na osobę niepoważną.
-Mamuś, spokojnie. Dobrze wiesz, że pieniądze teraz nie grają roli.- przytuliłam ją znowu, kiedy kątem oka dostrzegłam, że mężczyźni do nas wracają.
-Uważaj na siebie, proszę.- powiedziała, trzymając rękę na moim karku. Pocałowałam ją w policzek, a ona splatając palce ze sobą przystawiła ją do złączenia płuc. Patrzyła na mnie z miłością i wdzięcznością. Kocham tą kobietę.
-Masz, oddaję ci twojego towarzysza!- zawołał tata, klepiąc Justina w ramię. Wymienili się uściskiem dłoni, a z mamą pocałunkiem w policzek. Jeszcze raz przytulił Martina, a on podziękował mu za grę. Ja w tym czasie podeszłam do taty i poczułam, że miłość, jaką od nich odczuwałam w tej chwili, była tak intensywna, że poczułam się źle z powodu powrotu do Nowego Jorku. Było mi tu tak dobrze...
-Ej, słońce.- szepnął tata, ocierając opuszkiem palca spływające łzy. -Nie płacz.
-Ale tak bardzo za wami tęsknię.- i nagle poczułam, że wszyscy zaczynamy się przytulać. To jeden z naszych "MacCartney'owskich uścisków". Kiedy jeden z członków tak robi, wszyscy wokół go obchodzą i mocno przytulają, dając zastrzyk pozytywnej energii. Poczułam w talii objęcie i wiedziałam, że coś jest nie tak. Uniosłam zaszklone oczy na tatę, a ten tylko posłał mi ciepły uśmiech. Uświadomiłam sobie, że właśnie przytulał mnie Justin i nic więcej mi nie brakowało.
Siedzieliśmy w aucie i czułam, że pod powiekami jeszcze zostało wiele łez. Dostałam SMS'a od taty, gdzie napisał, że powinnam poważnie porozmawiać z Justinem, bo u niego wcale nie jest tak źle, jak wydaje się być. Wiadomo jednak, że nie rozpocznę poważnego tematu teraz, kiedy już stoimy w korkach na Queen's.
Pożegnałam się z Justinem, dziękując mu za cudowny wieczór i ruszyłam w stronę parkingu, ponieważ nie wyjęłam z auta dokumentów, które musiałam uzupełnić na jutro. Otworzyłam bagażnik i wyjęłam torbę z wszystkimi papierami, kiedy poczułam, że ktoś przystawił mi jakąś chustkę nasączoną jakimś trunkiem, po którym od razu zasnęłam...
___
-Dobranoc, Justin.- skinęłam profesjonalnie głową, jakbym właśnie żegnała się z klientem. W odpowiedzi dostałam tylko spojrzenie, co już było dostatecznym gestem od Biebera. Zatrzasnęłam za sobą drzwi, westchnęłam ciężko i skierowałam się do środka, witając kolejno pracujących tutaj ludzi. To nie jest normalne, że jedna ze sław wykupiła apartament w jednym z hoteli. Stąd na parterze znajduje się recepcja, portier, bagażowy czy parkingowy.
Będąc w windzie zadzwoniłam do mamy. Dawno z nią nie rozmawiałam, a chciałam najzwyczajniej usłyszeć jej głos.
-Kochanie, to skoro dziś byłaś u Bieberów, to może zaproś teraz Justina do nas, co?- sugeruje kobieta, a słysząc jej ton głosu wiem, że na pewno nie oczekuje ode mnie sprzeciwu. Serio, mamo? Serio? Akurat teraz, kiedy ja mam jakieś spięcie z szatynem? Oh, to matczyne wyczucie czasu.
-Zobaczę, co da się zrobić, ale nie obiecuję, że wpadnie.- podkreśliłam ostatnie wyrazy i pożegnałam się z mamą. Naprawdę mi ich brakuje, a na wieść, że jutro wszyscy będą w domu, nie mogłam odrzucić zaproszenia.
Weszłam do mieszkania, zapaliłam światło i poczułam tą uderzającą samotność. Jak długo potrwa jeszcze ten etap w moim życiu? Dlaczego wciąż natrafiam na nieodpowiednich mężczyzn i żyję, marząc o księciu z bajki? Przecież zdążyłam się już przekonać, że oni nie istnieją. To są po prostu bardzo ładne żaby. Zdjęłam szpilki, rzuciłam je w kąt pomieszczenia i boso skierowałam się do salonu. Postanowiłam zadzwonić do Justina, wiedząc, że na pewno nie śpi. Jest nocnym markiem, jak ja.
-Witam.- powiedziałam od razu pozytywnym tonem głosu, próbując rozluźnić sytuację. -Nie przeszkadzam?
-Ty?- usłyszałam zdziwienie i od razu uśmiechnęłam się triumfalnie. -Nigdy.- kryzys został zażegnany!
-To dobrze się składa, bo dzwoniłam do mamy i mamy na jutro zaproszenie do niej na obiad.- westchnęłam, wyciągając obolałe nogi na szklaną ławę. Przez chwilę po drugiej stronie słuchawki panowała cisza, której nie potrafiłam rozgryźć.
-Słuchaj, Carla.. Ja.. Przepraszam cię za Jaxona.- wydukał ni stąd ni zowąd. Czemu dalej trapi go myśl o jego bracie?
-Justin, ej!- zawołałam radośnie. -Nic się nie dzieje! Jaxon jest młody, musi się wyszaleć! Sądził, że zyska w waszych oczach przystawiając się do mnie, ale nie spodziewał się odrzucenia. Cóż, jest słodki, ale nie kręcą mnie romanse z młodszymi.- zachichotałam, patrząc na palce u stóp i przygryzając wargę na samo wyobrażenie sobie jego miny w danej chwili. Po drugiej stronie usłyszałam głośne wypuszczenie powietrza, jakby wcześniej zestresowany je wstrzymywał.
-To dobrze.- rzucił krótko i mogę się założyć, że się uśmiechał. -O której mam być?
-O dwunastej.- żegnam się z facetem i odkładam telefon na stół, odchylając głowę w tył. Ruszyłam pod prysznic, a następnie w bieliźnie Calvina Kleina ułożyłam się na łóżku i w mgnieniu oka zasnęłam.
-Jezu ,Carla, pospiesz się!- usłyszałam lekko poirytowany głos Justina, kiedy wkładałam kolczyki.
-Uspokój się, mamy tam być na pierwszą, mamy czas.
-Korki też, więc..- westchnęłam ciężko, poprawiając swoje loki. Gotowe. Opuściłam łazienkę i chwyciłam torebkę, która leżała na łóżku. Przywitałam się z mężczyzną i w jego towarzystwie wyszłam z pokoju.
-Dziękuję, że jedziesz.- uśmiechnęłam się, lekko przytulając do jego ramienia. Zobaczyłam, że kącik jego ust również uniósł się lekko do góry. Drzwi się otworzyły, więc wyszliśmy przez frontowe drzwi, a parkingowy podbiegł do nas z parasolem. Była okropna pogoda. Wiał wiatr, a po szybach obijały się grube krople deszczu. Kiedy weszliśmy do limuzyny, przywitałam się z kierowcą i spojrzałam na Justina. Coś wewnątrz mnie postanowiło powspominać stare czasy. Jak to było, zanim wyjechałam na Ukrainę.
-Nie rób tego.- usłyszałam przygnębiony głos Justina. Uniosłam zaskoczona brew i spojrzałam w jego stronę. -Proszę.- jego oczy były ogromne. Dawno ich takich nie widziałam.
-Ale czego? Nie rozumiem...- wypchnęłam dolną wargę w jego kierunku i zaśmiałam się.
-Nieważne.- burknął i odwrócił głowę w przeciwną stronę. Jak dziecko!
Punktualnie o pierwszej wjechaliśmy na podjazd domku, który ani trochę się nie zmienił. Może doszło trochę więcej kwiatów, które najzwyczajniej zakwitły na lato. W progu zawitał ojciec z Martinem. Oh, kochany braciszek. Kiedy zobaczył podjeżdżające auto, zaczął klaskać w ręce i skakać w miejscu, nie mogąc się doczekać, kiedy mnie zobaczy. Samochód się zatrzymał, a ja pospiesznie wyszłam z auta i rozłożyłam szeroko ramiona, czekając, aż chłopczyk w nich zawita. Po upływie paru sekund był już obok i mocno obejmował moją szyję swoimi drobniutkimi ramionkami.
-Czeeść braciszku!- zawołałam ciepło, podnosząc go do góry. Kiedy u boku zawitał Justin, spojrzał na niego i również wyciągnął ręce w jego stronę. Oh, ten to się lubi przytulać. -Pamiętasz go?- spytałam, pokazując kciukiem na szatyna, który poprawił swoją szarą marynarkę i przybijał żółwia z Martinem.
-Tak, to twój chłopak.- poruszał brwiami rozbawiony, klaszcząc w rączki i patrząc dumnie na naszą reakcję.
-Nie.- pokiwałam rozbawiona głową. -Nie jesteśmy razem. Traktuj go jak brata, okej?- zaproponowałam, kiedy Justin również przytaknął głową. Wreszcie podeszliśmy do drzwi. Weszłam do środka i momentalnie zawitałam w ramionach taty.
-Moja duża, dzielna córeczka.- pogłaskał po głowie, całując w czoło. -Niech boża łaska spłynie na waszą dwójkę, kochani.- uczynił znak krzyża przy naszych głowach i pozwolił wejść dalej. Oh, to po prostu zwyczaj mojego taty- pastora, który niedawno wrócił z coniedzielnej mszy. Z kuchni dobiegały głośne trzaskanie pokrywek od garnków, krzyki mamy oraz przepyszne zapachy rozprzestrzeniające się po całym domu.
-Ania! Goście przyjechali.- zawołał tata, a my skierowaliśmy się do salonu, zasypywani pytaniami od małego łobuza.
-Mam coś dla ciebie.- odezwał się Justin, chwytając rączkę małego i wyprowadzając go z domu. Wtedy miałam chwilę czasu, aby porozmawiać z tatą, który widocznie był uraczony naszą dwójką i mogę sobie dać rękę uciąć, że co wieczór modli się o nasze cudowne połączenie.
-I jak tam, kochanie?- pyta, siadając na swoim skórzanym, starym fotelu. Wreszcie z kuchni wyszłam mama, więc zdążyłam się z nią przywitać. Moje policzka oficjalnie zostały wycałowane za wszystkie czasy. Kobieta usiadła na kanapie, a ja w drugim wolnym fotelu. Spojrzałam to na mamę, to na tatę i uśmiechnęłam się słabo.
-Wiemy o zerwaniu zaręczyn i o tym, co się stało w biurze.- zaczęła niepewnie mama, obserwując reakcję ojca. -Naprawdę nam przykro. Sądziliśmy, że Christian to porzą..
-Tak, jest porządny, ale widocznie nie jesteśmy sobie pisani, a ja po prostu już uwolniłam się od uczucia, jakim go darzyłam.- przerwałam jej, delikatnie się uśmiechając. Wiem, że bardzo polubili Grey'a, bo był naprawdę wspaniały, ale co ja mogę poradzić, kiedy i ja i on mieliśmy najwyraźniej wątpliwości co do przyszłości? Teraz wiem, że prawdą jest, iż na kłamstwie związku się nie zbuduje. Jak nie to kłamstwo go rozwali, to osoba druga.
-MAMO!- usłyszałam pisk, kiedy Martin wbiegł do domu, trzymając zapakowane pudełko. Uniosłam brew, zaskoczona tym gestem. -PATRZ, CO DOSTAŁEM OD JUSTINA!- wydukał zachwycony, klękając na dywanie i rozrywając kolorowy papier na prezenty. Jego oczom ukazała się konsola xbox 360. Malec zaczął piszczeć i rzucił się Bieberowi na szyję, dziękując z całego serca za grę.
-Oh, nie ma sprawy! Nie musisz mi tak dziękować.- powiedział, znów biorąc go na ręce. Justin z dzieckiem? Widok, na który mogę patrzeć dniami i nocami. Wyglądał naprawdę niesamowicie.
Po około godzinie usiedliśmy do stołu. Martina ciężko było odciągnąć od nowej zabawki, ale kiedy mama zagroziła mu szlabanem wreszcie przyszedł do stołu i znów z ogromnym uśmiechem na twarzy siedział wśród nas. Kto by pomyślał, że ten jakże radosny chłopiec mógł mieć ciężkie dzieciństwo? Pewnie wiele nie pamięta...
-Dalej pracujesz w Bonnie?- pyta mama, kiedy nalewa sobie wody do szklanki. Justin grzecznie przytakuje.
-Firma świetnie sobie radzi. Mam dobrych pracowników, którzy solidnie wypełniają swoje obowiązki. Czego może chcieć więcej młody biznesmen?
-Żony? Dzieci?- wtrącił się tata, przeżuwając mięso. Zaczęłam się krztusić, a Bieber od razu zaczął klepać mnie w plecy.
-Nic na siłę.- teraz odezwała się mama. -Ile ty masz lat?- skierowała swoje spojrzenie na szatyna.
-27.- odpowiedział grzecznie i nawiązał kontakt wzrokowy z mamą.
-Ho! Chłopie! Już nie jesteś taki młody, jakbym mógł sądzić.- bąknął tata i wbił nóż w mięso. Martin z zainteresowaniem przyglądał się każdemu co chwilę żując mięso.
-Zdaję sobie z tego sprawę, ale miłości się nie goni, ani nie szuka. Ona sama przyjdzie.- powiedział, rzucając mi krótkie spojrzenie, jakby coś chciał mi przez nie powiedzieć. Przecież... Ostatnio mi mówił, że tamten rozdział już dawno zamknęliśmy.
Moje policzki oblały się czerwienią, więc spuściłam wzrok w dół, próbując uniknąć zaciekawionych tęczówek rodziny.
-Dziękuję!- rzucił Martin, zostawiając pusty talerz na stole. Wytarł twarz i ręce w ręcznik, a następnie pobiegł do salonu, aby kontynuować grę.
Około 9 wieczorem zaczęliśmy się zbierać. Każdy z nas idzie jutro do pracy, dlatego nie należy przesiadywać do późna. Żegnałam się z mamą i z tatą. Obiecałam, że zabiorę niedługo Martina na parę dni do siebie, aby mogli trochę odpocząć. Oczywiście zaprzeczali, mówiąc, że nie sprawia im większego kłopotu, ale wiem, jakie są teraz dzieci. Nie ma takich, które nie sprawują problemów, jak uważa tata. On zaś postanowił gdzieś jeszcze zabrać Justina. Poszli za dom, zostawiając mnie samą z mamą i bratem.
-Mały urwisie! Niedługo będziesz miał siedem lat!- zawołałam, lekko łaskocąc go w żebra. Chłopiec zaczął się wyginać i śmiać, przytakując. -Może zrobimy ci przyjęcie? U mnie?- zasugerowałam, na co nie usłyszałam sprzeciwu.
-Carla.. To naprawdę będzie dużo kosztować.- powiedziała zmartwiona mama, patrząc na mnie, jak na osobę niepoważną.
-Mamuś, spokojnie. Dobrze wiesz, że pieniądze teraz nie grają roli.- przytuliłam ją znowu, kiedy kątem oka dostrzegłam, że mężczyźni do nas wracają.
-Uważaj na siebie, proszę.- powiedziała, trzymając rękę na moim karku. Pocałowałam ją w policzek, a ona splatając palce ze sobą przystawiła ją do złączenia płuc. Patrzyła na mnie z miłością i wdzięcznością. Kocham tą kobietę.
-Masz, oddaję ci twojego towarzysza!- zawołał tata, klepiąc Justina w ramię. Wymienili się uściskiem dłoni, a z mamą pocałunkiem w policzek. Jeszcze raz przytulił Martina, a on podziękował mu za grę. Ja w tym czasie podeszłam do taty i poczułam, że miłość, jaką od nich odczuwałam w tej chwili, była tak intensywna, że poczułam się źle z powodu powrotu do Nowego Jorku. Było mi tu tak dobrze...
-Ej, słońce.- szepnął tata, ocierając opuszkiem palca spływające łzy. -Nie płacz.
-Ale tak bardzo za wami tęsknię.- i nagle poczułam, że wszyscy zaczynamy się przytulać. To jeden z naszych "MacCartney'owskich uścisków". Kiedy jeden z członków tak robi, wszyscy wokół go obchodzą i mocno przytulają, dając zastrzyk pozytywnej energii. Poczułam w talii objęcie i wiedziałam, że coś jest nie tak. Uniosłam zaszklone oczy na tatę, a ten tylko posłał mi ciepły uśmiech. Uświadomiłam sobie, że właśnie przytulał mnie Justin i nic więcej mi nie brakowało.
Siedzieliśmy w aucie i czułam, że pod powiekami jeszcze zostało wiele łez. Dostałam SMS'a od taty, gdzie napisał, że powinnam poważnie porozmawiać z Justinem, bo u niego wcale nie jest tak źle, jak wydaje się być. Wiadomo jednak, że nie rozpocznę poważnego tematu teraz, kiedy już stoimy w korkach na Queen's.
Pożegnałam się z Justinem, dziękując mu za cudowny wieczór i ruszyłam w stronę parkingu, ponieważ nie wyjęłam z auta dokumentów, które musiałam uzupełnić na jutro. Otworzyłam bagażnik i wyjęłam torbę z wszystkimi papierami, kiedy poczułam, że ktoś przystawił mi jakąś chustkę nasączoną jakimś trunkiem, po którym od razu zasnęłam...
___
OGŁOSZENIA PARAFIALNE
Bardzo niepokoi mnie to, w jakim tempie dodajcie komentarze :( To tak, jakby Was już nie interesowało to, co się dzieje na tym blogu. Ah.. Straszne uczucie.
Macie jakieś propozycje, kto to mógł być?
Mam nadzieję, że maturzyści dali radę na egzaminach i że będzie matura zdana na 100%! Życzę Wam tego z całego serduszka ♥
KOLEJNA SPRAWA!!! Mam dla Was zwiastun bloga, który w sumie nie wiem, kiedy będzie mieć premierę. Obiecuję tylko, że niebawem! ♥ A teraz niżej łapcie link do blogspot i zwiastunu!
15 KOMENTARZY=ROZDZIAŁ 18.
CZYTASZ=KOMENTUJESZ.
Nie zapominajcie o WATTPAD! Możecie też tam czytać moje opowiadania!
A teraz link do bloga *KLIK*
i zwiastun:
Subskrybuj:
Posty (Atom)