17.06.2015

Rozdział 22.

Już o szóstej rano miałam pobudkę. Ślub miał odbyć się o pierwszej, a przede mną wiele pracy. Chciałam, aby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Miałam być księżniczką  w ten jeden, wyjątkowy dla mnie dzień.
-Carla, pośpiesz się no!- krzyczała zza drzwi moja stylistka, kiedy ja nużyłam się w wodzie.
-Mmmm... mamy jeszcze czas.- mruknęłam, upijając łyk szampana. Nie dość, że w nocy nie mogłam spać, to jeszcze teraz nie pozwalają się zrelaksować.
-Albo za pięć minut tutaj będziesz, albo dzwonie po Justina i on wejdzie do twojej łazienki, mimo, że nie może cię widzieć do ślubu!- warknęła zdenerwowana Margaret, a ja wywróciłam oczami i zaczęłam się myć. Z lekkim opóźnieniem zawitałam w salonie, gdzie kobieta rozmawiała z dostawcą mojej sukni ślubnej. Wynajęłam krawcową, aby uszyła specjalną suknię dla mnie. Musiałam wyglądać doskonale.
-Dzień dobry, pani MacCartney.- mężczyzna pochylił się lekko do przodu i uniósł czapkę znad głowy. Kiwnęłam grzecznie i uśmiechnęłam się w jego kierunku. -Suknia calutka, pachnąca świeżością i nowością. Wszystkiego dobrego na nowej drodze życia.- uściskał moją dłoń i wyszedł.
-Siadaj tu, Car, bo dostanę zaraz fioła, jak nie zaczniemy cię czesać!
-Dobra, dobra! Już..- rzuciłam zdenerwowana i usiadłam na wysokim krześle. Zaczęłyśmy plotkować o różnych rzeczach, począwszy od Angeline Jolie po Beyonce.
-Oh, gdyby Beyonce kiedyś zaśpiewała dla nas jakąś romantyczną balladę, to byłoby to najlepsze, co mogło mnie spotkać.- westchnęłam rozmarzona.
-Dziś spełniają się twoje marzenia, kto wie, co los jeszcze przygotował.- uśmiechnęła się ciepło do mnie i upięła ostatniego loka. Dochodziła jedenasta, więc był to czas, kiedy zaczęła mi robić makijaż. Później pomalowała mi paznokcie i dobrała biżuterię. Na sam koniec została sukienka.
-Stresuję się.- wybełkotałam, kiedy Margaret mocno ściskała mój gorset. W tej samej chwili do środka wpadły wszystkie moje drużby.
-AAAAAAAAAA!- oczy Rose się zaszkliły, kiedy mnie ujrzała. Zaczęła wachlować rękami swoją twarz, aby nie rozmazać tuszu. -Cholera, to się dzieje! Moja mała Carla wychodzi za mąż!- krzyczała podekscytowana, a kiedy w końcu Margaret zawiązała gorset, podeszłam do przyjaciółki i mocno ją przytuliłam. -Jestem taka szczęśliwa!- odsunęła się ode mnie na odległość ramion i lustruje od stóp do głów. -Wyglądasz pięknie. Masz podwiązkę?- pokiwałam głową i usiadłam na sofie, aby założyć buty.
-Twoi rodzice lada moment tu będą.- poinformowała Barbara i poprawiła swoją sukienkę.
-Nie przeszkadza wam to, że jesteście w takich samych sukienkach? Zawsze marzyłam o tym, aby moje druhny były ubrane jednakowo...
-Carla! Nie przesadzaj!- wyrwała się w końcu Rosalie. -Sukienki są piękne, mi tam nie przeszkadza to, że Barbara czy Katherina mają takie same. Wszystko jest w jak najlepszym porządku, a ty się tak nie stresuj!- nakazała przyjaciółka i w tym samym momencie po mieszkaniu rozbrzmiał dzwonek. Nim podniosłam się z sofy, brunetka zdążyła już otworzyć drzwi. Wtedy zobaczyłam całą swoją rodzinę. Mama od razu wybuchła płaczem, a tata twardo trzymał się tego, że nie uroni ani łzy. Martin jako pierwszy mnie przytulił, a ja uśmiechnęłam się od ucha do ucha widząc go w garniturze.
-No, teraz jesteś facet!- zachichotałam i wręczyłam mu pudełeczko. -Mam dla ciebie bojowe zadanie.- otworzyłam je delikatnie i wskazałam na dwie obrączki. -Chciałabym, abyś je nam wręczył na ceremonii. Pastor wszystko ci wyjaśni.- spojrzałam na niebieskie tęczówki chłopca, a on pokiwał żwawo główką. -Super.
Kiedy mama podeszła do mnie z tatą, sama zaczęłam się rozklejać.
-O NIE, OOO NIE, NIE, NIE!- krzyczała Margaret, odrywając mnie z ramion taty. -Zero płaczu, cała moja robota pójdzie w pizdu!- warknęłam, poprawiając pudrem moje policzki. Uśmiechnęła się, kiedy wszystko było już tak, jak trzeba i zaczęła zbierać swoje rzeczy.
-Tak bardzo jesteśmy z ciebie dumni, kochanie.- westchnęła mama, ocierając chusteczką krople spływające po policzku.
-Wiem, mamuś. Kocham was.- przytuliłam ich, kiedy ktoś znów zaczął dobijać się do mieszkania. Oh, drzwi się nie zamykają.
-Dzień dobry, limuzyna czeka, panno MacCartney.- powiedział recepcjonista i zniknął.
-UWAGA! TO WAŻNA CHWILA!- klasnęła w ręce Rosalie. -CZAS JECHAĆ DO KAPLICY!- i wtedy każdy zaczął wychodzić z mieszkania. Jako ostatnia wyszłam ja i sprawdziłam, czy wszystko wzięłam. Welon? Jest! Obrączki? Są! Chusteczki? Są! Kwiaty? Są! No to zamykamy drzwi i idziemy się dobrze bawić...

~***~

-Tato, tylko proszę cię, trzymaj mnie, bo naprawdę nie wiem, jak ja dojdę do ołtarza. Tak bardzo się stresuję, że nie czuję nóg!- bełkotałam przed kaplicą, kiedy ostatni goście wchodzili do środka.
-Kochanie- odwrócił mnie w swoją stronę. -uspokój się. Przede wszystkim pamiętaj o wdechu i wydechu. Licz do dziesięciu, uśmiechaj się do gości i bądź szczęśliwa! To się teraz liczy, rozumiesz?- przytaknęłam głową i mocno go przytuliłam.
-Dziękuję, tato.- wróciłam na swoje miejsce, poprawiłam welon, suknię i kwiaty, wzięłam parę uspokajających wdechów i stanęłam przed drzwiami kaplicy. Kiedy usłyszałam marsz Mendelsona, serce  podskoczyło do gardła. To się działo naprawdę! Wychodzę za mąż za Justina! Mojego najukochańszego Justina Biebera....
Drzwi nagle się otworzyły, a ja ścisnęłam mocniej ramię ojca. Chwileczkę staliśmy tak w miejscu, kiedy wreszcie ruszyliśmy długim, białym dywanem. Uniosłam wzrok znad stóp i zobaczyłam go. Idealnie dopasowany, czarny garnitur, biała koszula i czarna muszka. Włosy postawione do góry, jak zawsze i zniewalający uśmiech. Widząc go sama się rozluźniłam. Wreszcie doszłam do niego, a on ujął moją dłoń i delikatnie ją pocałował. Miałam świeczki w oczach.
-Para młoda postanowiła ułożyć własną przysięgę małżeńską, więc wysłuchajmy ich. Justinie...- mikrofon został przystawiony do jego ust, a my automatycznie odwróciliśmy się do siebie.
-Carlo...- złapał moją prawą dłoń i uniósł do góry. W tej samej chwili podszedł do nas mój braciszek z poduszeczką na rękach, gdzie były dwie, złote obrączki. - Przysięgam być przy tobie do końca swoich dni. Przysięgam, że będę zwalczać z tobą wszystkie problemy. Nie opuszczę cię w potrzebie. Zawsze będziesz mogła ze mną porozmawiać. W zdrowiu i w chorobie, w ubóstwie i bogactwie. Przysięgam, że zawsze z tobą będę i będę cię kochać tak bardzo, jak tylko moje serce zdoła kochać. Amen.- wsunął złoto na palec i spojrzał mi prosto w oczy, co lekko mnie ścięło z nóg. Otarłam opuszkami palców łzy i zachichotałam.
-Te emocje..- skomentowałam cicho i drżącą ręką złapałam obrączkę.- Justinie...- spojrzałam na jego karmelowe tęczówki i przełknęłam ślinę. -Przysięgam być przy tobie do końca swoich dni. Przysięgam, że będę zwalczać z tobą wszystkie problemy. Nie opuszczę cię w potrzebie. Zawsze będziesz mógł ze mną porozmawiać. W zdrowiu i w chorobie, w ubóstwie i bogactwie. Przysięgam, że zawsze z tobą będę i będę cię kochać tak bardzo, jak tylko moje serce zdoła kochać. Amen.- wsunęłam obrączkę na palec i znów otarłam łzę.
-Co Bóg złączy, człowiek niech nie rozdziela. Na rękach tego kościoła właśnie zostaliście małżeństwem. Może pan pocałować pannę młodą.- na twarzy Justina wdarł się ogromny uśmiech i od razu objął mnie ramionami i namiętnie pocałował na oczach gości. Nie czułam takiego skrępowania, jakie normalnie bym odczuwała. Teraz liczyło się to, że jestem z facetem, którego naprawdę kocham i zawsze tak już będzie. Panna MacCartney ma dożywotnie wakacje, a na jej miejsce wkracza nowa, dojrzała Pani Bieber. W tej chwili organista zaczął grać Hallelujah, a zebrani ludzie opuszczali kaplicę.
-W końcu moja.- wyszeptał mi do ucha Justin.
-W końcu twoja.- mruknęłam w szyję i mocno go przytuliłam. Wtedy nagle podniósł mnie do góry i mozolnym krokiem ruszył znów wzdłuż białego dywanu. Kiedy wyszliśmy na zewnątrz kuzynki wypuściły gołębie, wujkowie wystrzelili confetti, a dzieci rzucały ryżem.
-Więc, pani Bieber.. Niechaj zabawa się rozpocznie.
-I wieczność u twojego boku.- powiedziałam, uśmiechając się do niego. Spostrzegłam, że w oczach Justina tańczy euforia i radość. To nie były już iskierki, to były małe pochodnie! Pod kościół podjechał długi, stary mustang.
-O jeju! Załatwiłeś!!!- krzyknęłam przejęta i jednocześnie strasznie ucieszona.
-Wszystko, aby ten dzień był wyjątkowy!- postawił mnie na ziemi i otworzył przede mną drzwi. Pomachałam na pożegnanie wszystkim i wsiadłam do samochodu. Justin zrobił to samo i zajął miejsce obok. W powietrzu unosił się rozkoszny zapach skóry, a z radia leciało właśnie "What a wonderful world" Amstronga. Uśmiech, jaki tkwił na mojej twarzy już od jakiś 15 minut powodował, że odczuwałam już jakiś ból w policzkach, ale mimo wszystko mi to nie przeszkadzało. Wtuliłam się w ramię Justina i cicho podśpiewywaliśmy tekst piosenki.
-Pani Bieber...- wyszeptał, jeżdżąc kciukiem w górę i w dół po ramieniu.
-Panie Bieber...- przygryzłam dolną wargę i uniosłam się, aby go pocałować. -Kocham.cię.- powiedział między pocałunkami.
-Ja ciebie też.- westchnęłam, kiedy samochód się zatrzymał. -Jesteśmy!- zawołałam i klasnęłam w ręce. Momentalnie zrobiło mi się niedobrze. Chciałam jednak zignorować to uczucie i skupić się na pierwszym tańcu.
-Pamiętasz kroki?- zaśmiał się Justin, chwytając mnie za rękę. Pokiwałam głową i znów pocałowałam go w policzek. Kiedy weszliśmy do sali, wszyscy zaczęli nam śpiewać sto lat, a kelner podał dwa kieliszki z szampanem. Zaczęliśmy się kiwać w rytm ich melodii, a kiedy skończyli, podziękowaliśmy, a kierownik imprezy wyjaśnił, że teraz musimy wypić szampana i roztrzaskać kieliszki.
-Do dna, proszę pana.
-Do dna, proszę pani.- skinęliśmy głowami i kiedy oboje opróżniliśmy kryształ, rzuciliśmy go za siebie, a one rozprysły się na boku.
-Będą bliźniaki!- poinformował DJ, a ja wywróciłam oczami, następnie wybuchając śmiechem. -Młoda para szlifowała swój pierwszy taniec już od tygodnia. Mówiłem im, że potrafią tańczyć bez tego, ale tak się uparli, że i tak ćwiczyli. Więc teraz zróbcie kółeczko i towarzyszcie im w tym magicznym dniu!- i rozbrzmiało "All this time". Położyłam rękę na jego ramieniu, oparłam lekko głowę o zgięcie szyi z barkiem i zaczęliśmy się kołysać. Początek miał być najprostszy, jaki sobie wymarzyliśmy. Dopiero, kiedy wokalista zaczął śpiewać refren Justin uniósł mnie do góry, a ja wyciągnęłam ręce w stronę nieba. Później delikatnie osuwał mnie w dół, a ja ujęłam jego twarz w dłonie i pocałowałam. Zaczęliśmy tańczyć po całej sali, jak zawodowy tancerze. Czułam się jak motylek. Ciągle patrzyłam na Justina, który również nie spuszczał ze mnie wzroku. Na sam koniec pochylił mnie nad ziemią, a goście zaczęli nam wiwatować. Miłość wylewała się ze mnie z każdej strony i jedyne, co chciałam robić, to uśmiechać się do każdego i pokazywać, jak cholernie jestem szczęśliwa i kocham tego pana obok.
Nadszedł czas składania życzeń, więc ustawiliśmy się przy scenie, a rodziny przed nami. Słuchałam każdego uważnie, jak życzą mi chmary dzieci, wytrwałości i wiecznej młodości. To było słodkie. Na sam koniec zostali nasi najbliżsi. Wysłuchałam kazania od mamy na temat dzieci, ale widząc jej łzy nie mogłam się denerwować. Sama w pewnej chwili się popłakałam i mocno ją przytuliłam. Tata znów mówił, że od początku na to czekał. Jego jedyna córeczka wyszła za mąż i jest dorosłą kobietą. Podziękował Justinowi za wszystko, co dla mnie zrobił i również go przytulił. Niespotykany widok! Później podeszła do nas Jazzym i mocno mnie przytuliła.
-Boże, jak się cieszę, że należysz do naszej rodziny! W końcu Justin wybrał kogoś, kto jest niesamowity. Witamy w rodzinie, kochanie!- znów rzuciła mi się na szyję i pocałowała. Potem życzenia składał nam Jaxon.
-Wiem, byłem niezłym dupkiem na początku, ale siora, wierz mi, nie dotknę cię już w żaden inny sposób, jak w taki..- i mnie przytulił, co było niesamowite z jego strony.
-Justin, nie spierdól chociaż tego i bądź z nią do końca. To najlepsza kobieta, jaką mógł ci dać ten na górze.- klepnął go w ramię i odszedł. Teraz podszedł do nas tata Justina. Oczywiście się wzruszył, przez co po chwili do niego dołączyłam.
-Cholera! A miałam już nie płakać.- mruknęłam z uśmiechem na twarzy. Jeremy życzył nam szczęścia, zdrowia i miłości. Powiedział, że nic więcej nam nie trzeba, by zaznać prawdziwego raju na ziemi.

Dochodziła jedenasta, więc musiałam coś zrobić. Od dziecka marzyłam, aby na swoim weselu zaśpiewać. Byłby to pierwszy raz, kiedy śpiewałabym przed kimkolwiek. Podbiegła do mnie Rosalie i pociągła na bok.
-Godzina!!! To już teraz..- popchnęła mnie delikatnie w stronę sceny, a serce podskakiwało mi do gardła. Odwróciłam się w stronę Justina i pokazałam, aby zaczekał.
-Panna młoda ma wam coś do powiedzenia.- oczy wszystkich tu zebranych spoczęły na mnie.
-Em.. Mam nadzieję, że dobrze się bawicie i nie ogłuchniecie po tym, co zrobię. Przełamuję swoje lęki przy tobie, Justin. To dopiero początek naszej wieczności, kochanie.- uśmiechnęłam się ciepło w jego stronę, a on rozsiadł się na krześle i bacznie mnie obserwował. Kiwnęłam głową w stronę DJ, a on puścił podkład piosenki, którą miałam zaśpiewać. Wszyscy zaczęli kołysać się w rytm znanej im piosenki.
-If I should stay. I would only be in your way. So I'll go but I know I'll think of you every step of the way. And I will always love you.- po policzku spłynęła pierwsza łza od dłuższego czasu. Usłyszałam wiwat, a ja momentalnie się rozluźniłam. Zaczęłam śpiewać pewniej, a głos drżał mniej. Kiedy skończyłam "I will always love you" zobaczyłam, jak Justin zaczyna biec w moją stronę. Wdrapał się na scenę i mocno wpił się w moje usta. Wszyscy zaczęli piszczeć i klaskać, a ja zarzuciłam na niego swoje ręce.
-Niespodzianka.- mruknęłam dumnie.
-Najlepsza.- i znów mnie pocałował.

~***~

Tuż po oczepinach i torcie zaczęło panować zamieszanie na sali. Scena została zasłonięta, w na niej krzątało się pełno ludzi, których my nie widzieliśmy.
-Co się dzieje?- spytałam wystraszona Justina, a on wzruszył ramionami. -Miało być idealnie, a przez nich już nie będzie!- strach ogarnął moje ciało, a przełącznik z PANIKĄ się uruchomił. -Boże, co oni robią?!
-Carla, shh... Uspokój się. Może awaria, czy coś. Spokojnie.- uspokajał mnie Justin i położył na udzie swoją dłoń. Westchnęłam ciężko i obserwowałam to, co się dzieje. Nagle wszystkie światła zgasły.
-NO JESZCZE TEGO BRAKOWAŁO, ŻEBY PRĄDU ZABRAKŁO.- warknęłam oburzona, a goście zaczęli coś między sobą szeptać. Wtedy usłyszałam pukanie w mikrofon, a szmata, która zasłaniała scenę opadła. Reflektory świeciły prosto na nią, a tam stała..
-O!MÓJ!BOŻE!- zaczęłam krzyczeć niedowierzając w to, co widzę. I nim zdążyłam to jakkolwiek skomentować, Justin ciągnął mnie już pod scenę. Piosenkarka zaczęła śpiewać "Best thing I never had", a my razem z nią, kołysząc się w rym piosenki. Później wykonała "Halo", "Crazy in love", "Irreplaceble" oraz "Drunk in love".
-Dziękuję za zaproszenie Justin. Macie niesamowite wesele. Wytrwajcie do końca. Miłości, spokoju, zdrowia i gromadki dzieci wam życzę. Kocham was. Bawcie się dobrze!- zawołała na koniec i zeszła, by podejść i nas przytulić.
-Nie wierzę. Moje największe marzenie weselne się spełniło!- zawołałam, kiedy już się odsunęłam od wokalistki.
-Kochana cieszę się, że sprawiłam tyle radości, ale teraz muszę lecieć. Macie ode mnie drobny prezent.- jej ochroniarz podał jej prostokątne pudełeczko, które później wręczyła nam. -Kochajcie się. Pa!- i zniknęła za ochroniarzami.
-To twoja sprawka?!- spojrzałam na dumnego Justina. -I nic mi nie powiedziałeś, kiedy ja już wyzywałam koło stołu, że psują nam wesele?- ten znów przytaknął, a ja wypuściłam głośno powietrze z płuc. -NIENAWIDZĘ CIĘ ZA TO TAK BARDZO, JAK CIĘ KOCHAM.- i pocałowałam go w podzięce za to, co dla mnie dzisiaj zrobił. Zdecydowanie najlepszy dzień mojego życia. Kocham tego wariata jak nikogo innego.

Auto podjechało po parę młodą, a oni dostali właśnie swoje walizki. Przed nimi miesiąc miodowy. Będą zwiedzać różne zakątki świata i spędzą ze sobą calutki miesiąc bez przerwy. Pożegnali się ze wszystkim i wsiedli do pojazdu. Justin patrzył na zmęczoną Carlę, a jego serce biło z sekundy na sekundę szybciej. W końcu jest jego i tylko jego. Kochał ją i był tego stuprocentowo pewny. Nie wyobrażał sobie bez niej życia. Liczyła się tylko ona i żadna inna. Carla natomiast obserwowała migocące latarnie nie mogąc uwierzyć w to wszystko, co się dzisiaj wydarzyło. Wyszła za mąż. Nie jest singielką, tylko jest żoną! Była gotowa założyć rodzinę, rzucić wszystko, byleby być z Justine, do końca życia. Pierwszy przystanek: San Francisco!

___ 
OGŁOSZENIA PARAFIALNE
Przed Wami ostatni rozdział. Epilog i koniec!
Co sądzicie o weselu Carli i Justina? :)
Przy epilogu podam kilka informacji, którymi chcę się z Wami podzielić.
Liczę na większą liczbę komów. Chociaż te 5...
Przepraszam za błędy, ponieważ nawet nie sprawdzałam... ;/ 
Do następnego!  ♥
 LINKI:

9 komentarzy:

  1. Rozdział jest cudowny. A te wesele? Jak z bajki. Sama takie bym chciała. Szkoda, że to już prawie koniec :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Najlepszy rozdział <3
    Będę płakać na końcu na 100% :((

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja nie chce końca:( ten blog jest taki cudowny

    OdpowiedzUsuń
  4. fajnie, że im się układa i cóż, mam dziwne wrażenie, że.... nie powiem :D ale wszystko okaże się w epilogu, mam nadzieję, że ich nie uśmiercisz :P

    OdpowiedzUsuń
  5. Wow To było takie piękne ♡♡
    Świetny rozdział ;)
    Czekam na epilog ♡♡

    OdpowiedzUsuń
  6. Niesamowity rozdział!
    Wymarzone wesele!
    Tylko czekać na miesiąc miodowy.
    Wspaniałe zakończenie tego opowiadania zbliża się coraz większymi krokami coś czuję :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Przepraszam za spam
    Zapraszam Cię na moje fan fiction:
    http://18th-street-jbff.blogspot.com/
    "Życie na ulicy nie jest dla słabych. Oni zdążyli się o tym przekonać."
    http://priest-jbff.blogspot.com/
    "Zobacz, jak Justin Bieber spełni się w roli księdza!"
    http://getting-closer-jbff.blogspot.com/
    "Wrócił po niemal trzech latach, po wielu wyrządzonych krzywdach. A ja? Ja nadal nie potrafię przestać go kochać"

    OdpowiedzUsuń
  8. Bedzie jeszcze jakis rozdzial?

    OdpowiedzUsuń
  9. Tak! Juz wkrotce pojawi sie epilog! xx ♥

    OdpowiedzUsuń