1.06.2015

Rozdział 20.

-I to wszystko działo się na terenie domku, z którego się wydostałaś?- upewnił się funkcjonariusz i zanotował coś w wielkim notesie. -Chcesz coś jeszcze dodać?
-Nie.- odparłam, poprawiając skrawek sukienki. Następnym przystankiem był psycholog. Ten również nie szczędził pytań: jak się czuję, czy mnie coś boli, czego się teraz boję, czy odczuwam niebezpieczeństwo, itd. Po upływie trzech godzin opuściłam gabinet psychologa z receptą na leki antydepresyjne i wyszłam przed budynek. Dziękowałam Bogu, że to się skończyło. Rozmawiać o tym wszystkim, co się działo TAM i jak się z tym czuję było ostatnią rzeczą, jaką chciałam zrobić.
Wykonałam jeden telefon i w przeciągu pięciu minut podjechało po mnie auto. Przywitałam się z Taylorem i porozmawiałam o przyziemnych sprawach. Spytałam o jego rodzinę, o dzieci i zadowolenie z wykonywanego zawodu. Rozmowa trwała aż do przyjazdu pod adres, którego w sumie nie podałam.
-Justin kazał panią
-Carla!- przerwałam, udając oburzoną.
-Dobrze.. Więc Justin kazał cię przywieść do siebie.- spojrzał w lusterko wsteczne, jednoznacznie dając do zrozumienia, że nie mogę mu zaprzeczyć, ani zmienić rozkazu, bo to Bieber mu płaci. Westchnęłam ciężko, klepiąc go w ramię na pożegnanie i wysiadając z samochodu pomachałam mu po raz ostatni. Skierowałam się do hallu głównego i przywitałam z obsługą. Każdy serdecznie uśmiechał się w moją stronę, doskonale pamiętając starą, skromną Carlę. Sunęłam windą, nerwowo stukając paznokciem o metalową rurkę i dmuchając w swój własny nos, aby bez pomocy rąk odgonić kosmyki włosów. Wreszcie znalazłam się na piętrze Biebera, więc weszłam do środka, rozglądając się niepewnie po mieszkaniu. Słyszałam cichy, delikatny dźwięk pianina i głos Justina. Chryste, śpiewał jak anioł. Zakradłam się po cichu, ciągle nadsłuchując słów, które wypływały z jego ust. Tekst był o zranionym mężczyźnie, który wciąż kocha swoją wybrankę. Ta zaś go zostawiła, a teraz wróciła i jego uczucia odżyły na nowo, kiedy wyznała mu miłość. O cholera.. Piosenka jest o nas. Na śmierć zapomniałam o tym, że powiedziałam mu wczoraj "kocham cię".
-Eghem.- odchrząknęłam wreszcie, wyrywając go tym samym z transu. -Jestem.
-Długo cię tam trzymali.- zerwał się na proste nogi i zaczął iść w moją stronę. Kiedy znalazł się dostatecznie blisko, wyszłam mu na spotkanie i zarzuciłam ręce na szyję, chcąc go mocno przytulić. Szatyn z początku był zaskoczony tym śmiałym ruchem, ale po chwili objął mnie w pasie i przysunął jeszcze bliżej do siebie.
-Tęskniłem za tym.- wyszeptał we włosy i lekko przejechał po plecach. -Za tobą.- dodał po chwili, odsuwając się kilka centymetrów.
-Ja też, Justin.. Bardzo.- kończąc to zdanie wpiłam się w jego miękkie, zaróżowione usta i wplątałam palce we włosy. Po paru minutach delikatny pocałunek przerodził się w zachłanny i namiętny bój o dominację. Ostatecznie Justin oderwał się na moment ode mnie, stykając głowy nosami.
-Czyli to znaczy, że zaczynamy od nowa?- wyszeptał, trzymając moją twarz w dłoniach. Pokiwałam tylko entuzjastycznie, przygryzając dolną wargę i znów go pocałowałam. Potrzebowałam takiej bliskości. Nie od innego faceta, jak od Justina. Przerwaliśmy jednak słodkie całusy, ponieważ mogłoby to zajść za daleko.
-Chodź- chwycił moją dłoń i pociągnął w stronę kuchni. -czas na kolację.
Siedzieliśmy w jadalni i zajadaliśmy się klasycznym homarem z wody. Na deser gosposia przygotowała tort angielski w ogniu i szampana.
-Nie wracam dziś do domu?- spytałam, upijając łyk napoju z bąbelkami.
-Yhmy.- odchrząknął z pełną buzią i uważnie mi się przyjrzał. -Jedz- przełknął i wskazał na mnie- jesteś strasznie chuda. Tak być nie może.- wywróciłam oczami na jego słowa i znów napiłam się szampana. Grałam na zwłokę, dłubiąc widelcem w cieście i ignorując cięte spojrzenia szatyna. Słyszałam, jak wzdychał poirytowany moim zachowaniem, na co ja wywracałam oczami i tak właśnie przebiegła kolacja do końca.
-Nakarmię cię zaraz.- wstał od stołu, zabierając swój talerz. Źrenice rozszerzyły się do granic możliwości, kiedy dostrzegłam sposób, w jaki na mnie patrzył.
-Uspokój się, dobrze? Nie jestem głodna.- również wstałam, biorąc swój talerz i omijając go. Nie odezwał się już słowem. Wyszłam więc na taras, aby się przewietrzyć i spojrzałam na tonące w mroku miasto. Nowy Jork jest piękny i zawsze tak uważałam. Ludzie krążyli po ulicach Manhattanu i prawdopodobnie kierowali się na imprezy, w końcu piątek.
-Przepraszam, Car..- usłyszałam cichy, przygnębiony głos. Dłonie oplotły mój brzuch i poczułam, jak Justin przylega do mnie niepewnie. -Po prostu lekarze powiedzieli, że nie masz za dobrych wyników i powinnaś więcej jeść. Stąd moje nerwy, kiedy nie zjadłaś prawie nic.
-Justin..- westchnęłam, odwracając się do niego twarzą. -Rozumiem, że się martwisz, ale czuję się okej. Zaufaj mi. Poprawię się...Kiedyś.- zachichotałam i cmoknęłam go w usta. Tkwiłam jednak w uścisku, wsłuchując się w rytm bijącego serca. Przyspieszało ono z sekundy na sekundę, a ciepło, jakie od niego biło, ogrzewało mnie w ten chłodny wieczór.
-Chodźmy do środka.- wyszeptał i złożył pocałunek na czubku głowy. Splatając nasze dłonie skierowaliśmy się do salonu, usiedliśmy na skórzanej sofie i włączyliśmy TV.
-Justin?
-Hm?- rzucił krótkie spojrzenie w moją stronę i uśmiechnął się pod nosem.
-Co to była za piosenka, którą śpiewałeś?- mężczyzna od razu się zmieszał i odwrócił wzrok w inną stronę, by nie napotkać mojego. Odchrząknął i jak gdyby nigdy nic, nadal skakał po kanałach. -Nie wiedziałam, że potrafisz tak pięknie śpiewać!- kontynuowałam, kiedy Bieber nie odpowiadał. -Ugh, nie ignoruj mnie...- złapałam jego twarz w dłonie i nakierowałam ją w moją stronę. Spojrzałam prosto w karmelowe tęczówki i uśmiechnęłam się ciepło. -No więc..?
-Piosenkę napisałem sam, dziękuję. Nie sądzę, żebym śpiewał jakoś rewelacyjnie.- wzruszył ramionami i obejmując moje dłonie, położył je na kolanach. Następnie pochylił się lekko do mnie i pocałował w policzek.
-Cóż, masz niesamowity talent, naprawdę.- przyznałam dumnie i tym razem spojrzałam na TV. Właśnie leciał program "Z kamerą u Kardashian'ów", więc obserwowałam, jak Kim i Khloe borykają się z kolejnym problemem.
-Dzięki, kochanie.- mruknął przy uchu i pocałował mnie pod nim, przez co po ciele przebiegł przyjemny prąd. Zamknęłam oczy i wtuliłam się w ramię Justina. -Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo się o ciebie bałem.- zaczął, splatając nasze palce razem. -W noc, kiedy cię uprowadził nie mogłem spać. To było najgorsze osiem dni mojego życia.- przerwał, wzdychając ciężko. -Ale kiedy cię w końcu zobaczyłem, nie marzyłem o niczym innym, jak o spędzeniu reszty życia z tobą. Zmieniłaś mnie.- chwytając mnie za brodę zmusił, bym spojrzała na niego. Otarł opuszkami palców spływającą łzę i uśmiechnął się ciepło. -Nie myślę już o kolejnej kobiecie do potrzeb, tylko o rodzinie i reszcie życia jako spełniony mąż i ojciec. Gdybym miał zrezygnować ze wszystkich bogactw, jakie mam, zrobiłbym to, by być z tobą i stworzyć tą rodzinę.- mówił, głaskając mnie po włosach i co pewien czas odgarniając kosmyki za ucho.
-Dopiero, kiedy wracaliśmy do domu, uświadomiłam sobie, że uczucie, jakim cię obdarzałam nie minęło. Ono tylko ucichło, aby potem wróciło ze zdwojoną siłą. Mam nadzieję- przerwałam, wchodząc mu na kolana i siadając okrakiem -że tym razem wytrwamy do końca.- zarzuciłam dłonie na jego szyję i delikatnie musnęłam usta. Pocałunek przerodził się w żarliwą walkę. Justin delikatnie położył mnie na sofie i przygryzł dolną wargę. Rękami błądził po reszcie ciała, badając każdy cal. Moje dłonie zaś trzymały go za szyje i mierziły włosy. Brakowało nam tchu, ale nie przestawaliśmy. Potrzebowaliśmy siebie, a nasze pocałunki mówiły, jak bardzo brakowało nam siebie. W pewnej chwili Justin oderwał się ode mnie, patrząc zasmucony i lekko przygnębiony. Uniosłam zaskoczona brew, oczekując czegoś więcej.
-Nie, Car. Nie dziś.. Nie po tym, jak ten byd..
-Przestań.- przerwałam mu stanowczo i posłałam złowrogie spojrzenie. -To jest już za mną, wróciła dawna MacCarney, która do cholery chce się kochać z własnym chłopakiem. Mogę? Mogę!- zawołałam i rzucając się na niego powaliłam na kanapę. Siadłam okrakiem na jego biodrach i znów wpiłam się w usta. Akcja jednak trwała szybko, bo szatyn podniósł mnie do góry i przeniósł do sypialni. Tam natomiast zrzuciliśmy z siebie ubrania i po raz pierwszy czułam miłość, która wypływała z nas po brzegi. Teraz byłam pewna swoich i Justina uczuć i wiedziałam, że nie są udawane.

-Dzień dobry, słoneczko.- usłyszałam cichy, ochrypnięty głos. Przymrużyłam oczy i spojrzałam na uśmiechniętego od ucha do ucha Justina. Widok był nieziemski. Jego włosy były roztrzepane na wszystkie strony, na twarzy witał leniwy, seksowny uśmiech, a oczy błyszczały w blasku porannego słońca
-Witam.- cmoknęłam go w czubek nosa i podpierając się na łokciach patrzyłam z góry, jak pociera oczy. Przygryzłam dolną wargę i dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak bardzo jestem szczęśliwa. Leżałam obok mężczyzny, którego naprawdę kocham, byłam wolna i bezpieczna.
-Idziemy jeść.- klasnął w ręce wstając z łóżka.
-Powiedz mi jedno.- obserwując jego nagie ciało, próbowałam się skupić na tym, co mam powiedzieć. -Jak, tak umięśniony i boski facet może tyle jeść i nie mieć sadła!?- w odpowiedzi dostałam śmiech. Zarzucił na tors koszulkę, a na dół dresy, lekko opuszczone, nie ukazując tym samym nagich pośladków. Prowokator.
-Za bardzo martwię się swoją dziewczyną- cmoknął mnie w czoło i chwycił za rękę.- a stres spala tą tkankę tłuszczową.
-Lekcja biologi zakończona.- westchnęłam, wstając i idąc za Justinem. Usiedliśmy przy wysepce kuchennej, gdzie czekało na nas śniadanie. Klasyczne, angielskie danie na początek dnia: jajka, plastry bekonu, pomidor i herbata.

Po południu wróciłam do siebie. W sobotnie popołudnie umówiona byłam już z rodzicami na kolację. Stęsknili się i pragnęli porozmawiać jak za dawnych lat. Martin również z nimi przyjechał i znów ucieszony obecnością Justina, ciągle wypytywał o to, co robi.
-Może chcesz pojeździć na koniach?- kiedy z ust Biebera wypłynęły te słowa, wszyscy spojrzeliśmy zaskoczeni w jego stronę. -Mój dobry przyjaciel ma ranczo na przedmieściach miasta. Zadzwonię do niego i poproszę o przygotowanie koni dla nas.- wstał od blondyna i ruszył na taras, by wykonać telefon. Rodzice natomiast spojrzeli na mnie i z uniesionymi brwiami wyczekiwali komentarza, który jednak nie nastąpił.
Po piętnastu minutach byliśmy gotowi, aby jechać do stajni i pobawić się ze zwierzętami. Ja z Justinem siedziałam z przodu, a rodzice z Martinem z tyłu. Tym razem jechaliśmy sami, bez Taylora. Dostał wolne, by spędzić weekend z rodziną. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, chłopiec wyskoczył z auta i klaszcząc z zadowolenia w dłonie pobiegł do środka. Spojrzałam w stronę Justina, który obserwował malca oddalającego się od nas. Złapaliśmy się za ręce i poszliśmy.
_________
OGŁOSZENIA PARAFIALNE
Witam, lecę z nowym rozdziałem, nie sprawdzałam, to na szybko :D
Komentujcie rozdział, pamiętajcie. ☺
WATTPAD - pobierajcie, czytajcie i bądźcie na bieżąco!
Nie zapominajcie o Dangerous i Race for life. Przychodzę do Was z czymś nowym, znowu!!! :D
czytasz=komentujesz.

5 komentarzy:

  1. Świetny rozdział ;)
    Czekam na next ♡

    OdpowiedzUsuń
  2. omomomo!!! ale gdyby Justin nie próbował przerwać, to bym była wkurzona, bo, nie wiem jak inni, ale ja zauważyłam to, że bądź co bądź ona była gwałcona, więc on nie powinien się tak posuwać, aczkolwiek, skoro ona nie miała oporów to fajnie :DDD ciekawe co dalej :D przepraszam, że rozdział krótki, ale trochę nie mam czasu, bo muszę się uczyć ;/

    OdpowiedzUsuń
  3. awwwwww kocham <3 <3 <3
    a co do tego race for live to.... filmik jest ekstra *.* może przeczytam choć trochę się boję, że będzie coś strasznego i wgl... ale i tak przeczytam haha xd
    czekam na następny <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Jacy oni są slodcy *____* daj mk ktoś takiego faceta jak Justin w przyszłości..;___;

    OdpowiedzUsuń