18.05.2015

Rozdział 19.

10 komentarzy:
Nagle drzwi do szafy się otworzyły. 
Zobaczyłam Jaxona. Nałożony na głowę kaptur ukrywał blond włosy, a oczy bacznie mnie obserwowały. Położył palec wskazujący na ustach i podał mi rękę. Chwyciłam ją niepewnie, ciągle płacząc i starając się zachować spokój. Kiedy usłyszałam narastający śmiech, wstrzymałam oddech i niepewnie spojrzałam za siebie. Nie widząc mężczyzny, zaczęliśmy biec. Blondyn kierował nas na tyły domu, otworzył okno w kuchni i pomógł wyskoczyć na zewnątrz. Rozejrzałam się dookoła, ale byliśmy w jakimś domku w środku lasu. Czułam się, jakbym grała w jakimś amerykańskim horrorze, który skończy się naszą śmiercią.
-Uciekaj.- usłyszałam jego głos, kiedy wyjrzał przez okno. -Auto jest na drugim zakręcie po prawej stronie.Nie powinno być tam nic więcej, więc go znajdziesz bez problemu.- dodał, a ja posłałam mu przerażone spojrzenie.
-A ty?
-Uciekaj.
-Nie zostawię cię tutaj, Jaxon.
-Kurwa, uciekaj.- warknął, zatrzasnął okno i ruszył w głąb domu. Patrzyłam przez chwilę na miejsce, gdzie przed momentem stał blondyn, a potem olśniło mnie. Wiedział, co robi, dlatego posłusznie musiałam wykonać jego polecenie. Pobiegłam tak, jak prosił, wzdłuż ulicy, przez jeden zakręt, a potem drugi. Stały tam dwa pojazdy. Co do cholery? Przecież miało tu stać jedno auto. Przestraszona przełknęłam narastającą gulę i zaczęłam się im przyglądać. Poczułam, jak ktoś obejmuje mnie w pasie i przyciąga do siebie. Miałam zamiar piszczeć, ale wtedy zastawiono mi usta dłonią. Chwilę potem stałam twarzą w twarz z napastnikiem.
-Justin?- wyszeptałam, a po policzkach spłynęły łzy. -Justin?- mój głos przypominał szloch, a kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że jestem bezpieczna, moje emocje puścił. Zaczęłam płakać i tulić się w tors Biebera, błagając Boga, aby mnie już nigdy nie zostawiał.
-Jak zdołałaś uciec?- spytał, spoglądając mi prosto w oczy.
-Jaxon..
-Nie.- zacisnął zęby, odsuwając mnie na odległość ramion. -Zrobił ci coś? To on cię więził?!
-Oszalałeś?! To on mnie stamtąd wyciągnął! Musimy mu pomóc. Justin spojrzał w bok, gdzie stał jakiś obcy mężczyzna. Miał około 30 lat, blond włosy, lekki zarost i przyjacielskie spojrzenie.
-Alaric Saltzman, prywatny detektyw Justina. Pani pójdzie ze mną.- wyciągnął w moją stronę dłoń, a ja spojrzałam na niego, jak na kretyna.
-Chyba pan oszalał. Muszę pomóc Jaxonowi. Jestem mu to winna.- wydukałam, opanowując łzy i zbierając swoje siły do kupy. Oboje spojrzeli na mnie jak na wariatkę, a ja posłałam im złowrogie spojrzenie.
-Nie będę znowu ryzykować twojego życia. Proszę, wsiądź do auta, a ja to załatwię.- popchnął mnie lekko w stronę jeep'a. Próbowałam stawiać opór, ale fakt był niezaprzeczalny- byłam za słaba. Zajęłam miejsce z przodu, a przed kierownicą zasiadł Alaric. Spojrzał niepewnie w moją stronę i poprosił o opowiedzenie tego, do czego posuwał się za każdym razem Grey. Przez gardło prawie w ogóle nie przechodziły mi słowa. Bolało mnie każde wspomnienie, które dotyczyło ostatnich paru dni. Byłam wycieńczona i ostatnią rzeczą, jaką w tej chwili chciałam zrobić, to rozmawiać o tym, jak wpychał mi różne rzeczy w różne miejsca. Zdecydowanie największy koszmar w moim życiu. Powinien zginąć w pierdle za to wszystko, do czego się posunął. A ja myślałam, że jest dobrym człowiekiem, który szanuje kobietę, wie, czego chce i dąży do postawionych sobie celów.
Nie wiem, jak długo nie było już Justina. Czas dłużył się w nieskończoność, a lęk narastał z minuty na minutę. Wreszcie, kiedy zakończyliśmy naprawdę trudną rozmowę, zaczęłam myśleć o tym, do czego posunął się Jaxon. Po tym, co opowiedział mi Jeremy czy Jazzym nie spodziewałam się, aby był w stanie zrobić coś takiego dla mnie. Tym bardziej, że mi groził. Nie brałam jego gróźb na serio, ale kiedy ktoś przystawił mi chustkę do ust pomyślałam tylko o nim. Teraz jest mi wstyd, ponieważ zdałam sobie sprawę, że chłopak może i ma problemy, ale nie zrobiły mi nigdy krzywdy. Z rozmyślań wyrwał mnie widok dwóch postaci. Jedna szła pochylona, prawdopodobnie skulając się z bólu, a druga wspierała go łokciami, aby nie upadł. Wyszłam z auta i ostatkami siły dobiegłam do mężczyzn.
-O mój Boże.- zaczerpnęłam powietrza, przerażona widokiem krwi. Chwyciłam pod ramię blondyna i doprowadziliśmy go do samochodu. W tej samej chwili podjechał radiowóz, a policja od razu poświeciła nam latarkami po twarzy. Była noc, więc widoczność była utrudniona, tym bardziej, że wokół nas był gęsty las.
-W środku.- odezwał się Justin, kiedy Alaric znów stanął przy naszym boku. Funkcjonariusze policji skinęli głową i pospiesznie ruszyli do środka. Chwilę potem wyprowadzili, jak się okazało, również poszkodowanego mężczyznę i zabrali go prawdopodobnie do aresztu. Od teraz liczyło się tylko to, aby Jaxon wyszedł z tego cało. Pospiesznie weszliśmy do jeep'a i Saltzman odjechał z tego miejsca z piskiem opon.
Szatyn przy pomocy detektywa prowadził na izbę przyjęć brata, a ja pognałam przed nimi do okienka, aby zgłosić problem. Media huczały o moim zaginięciu, więc kiedy kobieta mnie zobaczyła od razu zareagowała. Kiedyś, kiedy ojciec prawie umierał przez atak alergii oni nie zrobili nic. Dziś, będąc wpływowym człowiekiem wiem, że zrobią wszystko o co poproszę.
-Panią też musi zbadać lekarz.- powiedziała kobieta, prowadząc facetów do jednego z pomieszczeń.
-Walić to!- warknęłam, wyrzucając ręce w górę i spoglądając na krwawiącego Biebera. W głębi duszy byłam mu niezmiernie wdzięczna. Wyciągnął mnie z największego piekła w moim życiu. Jestem mu dozgonnie wdzięczna.
Lekarze wreszcie zjawili się przy mężczyźnie i zabrali go na salę zabiegową, aby zaszyć ranę i ją zdezynfekować. Kiedy zrozumiałam, co się stało, znów zaczęłam płakać. Spojrzałam na Justina, który prędko podszedł do mnie i mocno przytulił do siebie.
-Już nigdy.- przerwał na chwilę, całując mnie w czoło. -Nigdy.- teraz pocałował mnie w nos.- Nigdy.- spojrzał prosto w oczy. - Cię nie zostawię.- i wpił się w usta, jakby od tego miało zależeć jego życie. Odwzajemniłam czuły gest, zarzucając ręce na szyi i pogłębiając pocałunek. Policzka były mokre od łez, a ciało było wykończone torturowaniem Greya.
-Eghem.- usłyszeliśmy chrząknięcie i oderwaliśmy się od siebie. - Mamy go. Mogłabyś jutro przyjść, żeby złożyć zeznania?- spytał Alaric, a ja przytaknęłam grzecznie, dziękując za wszelką pomoc w odnalezieniu mnie. Przytuliliśmy się na pożegnanie i znowu zostałam z Justinem. Mieć świadomość, że nigdy więcej nie zobaczę rodziny, przyjaciół, Justina... Była najgorsza. Usiadłam na krzesełku obok i w głębi duszy powtarzałam: "Bądź silna!". Ocierałam łzy kawałkami materiału bluzki, która mi pozostała. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak wyglądam. Miałam na sobie białą koszulkę, która sięgała mi do połowy ud i bieliznę. Stopy miałam bose, a włosy rozmierzwione we wszystkie strony.
-Powinnaś wrócić do domu.- zmartwiony głos Justina dobiegł do moich uszu. Odwróciłam się w jego stronę i ocierając kolejne krople opuszkami palców wymusiłam lekki uśmiech na swojej twarzy. -Nie udawaj, że jest okej, bo nie jest.- przejechał palcami po policzku i bacznie obserwował moją twarz. -Zabiję gnoja.- dodał, przez zaciśnięte zęby, a ja przeniosłam się na kolana mężczyzny.
-Przepraszam cię za wszystko.- wyszeptałam, chowając głowę między szyją a ramieniem Justina. Szatyn przytulił mnie mocno, pocierając pocieszająco plecy. -Zagubiłam się i nie wiedziałam, co ze sobą robić. Tak bardzo jest mi wstyd.- szlochałam, a on próbował mnie uspokoić. -Justin naprawdę cię przepraszam - uniosłam się do góry, aby spojrzeć mu w oczy. Były pełne współczucia i bólu. Zraniłam go.
-Kocham cię, Carla.- chwycił mój podbródek i znów wywiercił mi w oczach dziurę. -Kocham i nigdy nie przestanę.- jego głos był tak pewny siebie, że moje kolana mimo tego, że nie były w ruchu, stały się watą. Zarzuciłam na niego swoje ręce i delikatnie pocałowałam, przelewając swoje uczucia na niego. Mężczyzna pogłębił gest, ale drzwi do sali się otworzyły, więc oboje wstaliśmy pospiesznie, aby nie przyłapano nas na czułościach.
-Z Jaxonem wszystko w porządku. Przewozimy go na obserwację, poleży tu do jutra, jeśli nie wda się zakażenie, ale.. Bądźmy dobrej myśli.- uśmiechnął się starszy pan, kiedy zza niego wyjechało łóżko, na którym leżał brat Justina.  -Poproszę panią do gabinetu, ponieważ panią też trzeba zbadać.

Po około czterech godzinach wróciłam do domu. Tam czekała na mnie cała rodzina. Mama, tata, Martin, wszyscy czekali już w mieszkaniu, a kiedy tylko dowiedzieli się, że mnie uratowali zaczęli płakać. Byli niesamowicie wdzięczni Jaxonowi za to, że tak się poświęcił. Jest dobrym człowiekiem, chcę mu dać drugą szansę.
-Córuś...- objęła mnie mocno mama i ucałowała w głowę. -Tak bardzo się martwiliśmy...- wyszeptała, głaszcząc po plecach.
-Wszyscy się cieszymy, że wróciła, ale lekarz puścił ją do domu tylko pod warunkiem takim, że będzie odpoczywać i leżeć, dlatego też dajmy jej już iść spać.- wtrącił się Justin, lekko odrywając mnie od mamy i prowadząc do sypialni.
-Później porozmawiamy.- rzuciłam słabo, weszłam do pokoju, a potem usłyszałam, jak zaczęła się lać woda w wannie. Jestem w domu, cała i bezpieczna. Odetchnęłam z ulgą, czując, że ten ciężki okres w moim życiu to przeszłość.
-Chodź.- nagle przede mną pojawił się Justin. Wziął mnie na ręce i zaczął nieść do łazienki. -Umyjemy cię.- wyjaśnił, a na policzkach rozlały się rumieńce. Ma zamiar mnie myć?
-Jestem w stanie sama to zrobić.- próbowałam zeskoczyć z jego rąk, ale ten jednak trzymał mnie tak mocno, że nie było mowy o jakiejkolwiek ucieczce. W łazience unosił się przyjemny zapach cytrusów. Zamknęłam oczy, odprężając każdą część ciała. Westchnęłam cicho, kiedy postawił mnie na podłodze tylko po to, by pomóc mi się rozebrać.
-Umyję się sama.- ziewnęłam, a szatyn spiorunował mnie wzrokiem. I znów nie miałam nic do powiedzenia, po prostu musiałam robić to, co mi kazał. Posłusznie dźwignęłam ręce w górę, aby ułatwić zdjęcie koszulki. Facet odpiął mi stanik, a potem majtki. Nie czułam wstydu tylko dlatego, że byłam strasznie zmęczona. Pragnęłam już iść spać.  Weszłam powoli do wody, która szczypała moją skórę. Zanurzając się po samą szyję, zamknęłam oczy i odchyliłam głowę do tyłu.
-Daj mi chwilę.- szepnęłam, relaksując się pod wpływem przyjemnego ciepła.
Po około dwudziestu minutach leżałam już w łóżku, otulona czystą, jedwabną koszulą nocną. Justin przykucnął przy łóżku, patrząc prosto w oczy. Uśmiechnął się słodko, a ja miałam ochotę go przytulić i pocałować za wszystko to, co dla mnie zrobił. Wiedział, jak się mną zająć. Było nam ciężko, ale przecież nigdy nie będzie tak jak w bajce. W związku chodzi o to, aby umieć przezwyciężyć każdą postawioną przed nami trudność, a nie rozejść się przy pierwszej lepszej okazji.
-Kocham cię, Justin.- mruknęłam, a źrenice mężczyzny się rozszerzyły do granic możliwości. Z szczęśliwym wyrazem twarzy zamknęłam oczy i w mgnieniu oka zasnęłam.
___________________________________________
OGŁOSZENIA PARAFIALNE
TADAM! No i mamy.. Rozdział dziewiętnasty i naprostowanie niektórych spraw. Jak myślicie, co będzie dalej? To już jest ten "happy end"? Czy tak naprawdę akcja się dopiero rozkręca?
Dobra, szczerze? Komentujcie, nie komentujcie, już mi wszystko jedno. Będę dodawać rozdziały tak, jak je będę pisać. Bo to nie ma sensu, żeby rozdział napisany czekał dwa tygodnie na udostępnienie go... :( 
Pamiętajcie o WATTPAD. (tak wiem, truję o tym co rozdział, ale po prostu pamiętajcie!)
Nie zapominajcie też o Dangerous i Race for life. Soon kilka informacji, ale to wszystko w swoim czasie. Bądźcie czujni i cierpliwi. Do następnego! ♥

czytasz=komentujesz.

14.05.2015

Rozdział 18.

11 komentarzy:
Obudziłam się i jedyne, co widziałam, to ciemność. Inne zmysły się wyostrzyły i słyszałam dźwięki, które normalnie nie zdołałabym usłyszeć. Rytm serca, przyspieszony oddech, płynącą krew w żyłach i kogoś jeszcze. Każdy mięsień momentalnie się napiął, a kiedy zdałam sobie sprawę, że jestem przywiązana do jakiegoś muru, zaczęłam panikować. Kręciłam się w każdą możliwą stronę, próbując uwolnić spod lin, ale na marne. Poddałam się i kiedy usłyszałam tupot butów dochodzących zza drzwi, przełknęłam ślinę i przygotowałam się na wszystko. Jednak nawet nie spodziewałam się, że usłyszę tutaj Christiana.
-Witaj, suko.- fuknął groźnie i wiedząc, że kroki zbliżają się w moją stronę, przysunęłam nogi jeszcze bliżej siebie. -Widzę, że już się obudziłaś.- przykucnął przy mnie i odwiązał przepaskę z oczu. Przymrużyłam je pod wpływem światła i przyjrzałam się otoczeniu. Poważnie, Grey? Czerwony pokój bólu? Ah... Teraz będzie zgrywał bad boy'a?
-Boże, Christian, czego chcesz?- westchnęłam lekceważąco, nie zwracając uwagi na powagę sytuacji. Nie zdawałam sobie sprawy, że Grey jest w stanie zrobić mi jakąkolwiek krzywdę, ale kiedy wymierzył mi cios prosto w policzek, przejrzałam na oczy. W duchu dziękowałam Bogu, że się z nim nie związałam. Pieprzony, damski bokser.
-To za to, że odeszłaś.- i teraz dostałam w drugi policzek. -A to za to, że się spoufalasz jakkolwiek z Bieberem.- wysyczał przez zaciśnięte zęby. -A teraz przyszykuj się, bo mam ochotę cię pieprzyć tyle razy, ile tylko będę pragnął. Będziesz moją seksualną niewolnicą, dotąd, dopóki nie umrzesz z wycieńczenia, suko.- splunął obok mnie i wyszedł. "Bądź silna! Nie taki ból wytrzymywałaś." warczał głos w mojej głowie, powstrzymujący łzy, które usilnie próbowały wypłynąć na wierzch. Nie ma mowy. Muszę być silna!
Nie wiem, ile minęło. Może sekundy, minuty, godziny, ale do pomieszczenia znów zawitał szatyn. Rozebrany tak, jak zawsze, kiedy znajdowaliśmy się w tym pokoju. Wiedziałam, że teraz mnie pewnie rozwiąże, aby móc mnie podwiesić, przywiązać czy związać. Jego fantazje erotyczne były niepojęte! Kiedyś przyprawiało mnie to o dreszczyk emocji. Podniecenie sięgało zenitu, a teraz? Teraz mam naprawdę dość tego faceta. Kto o zdrowym rozsądku bije kobietę? Kto? No na pewno nie Christian Grey! A co, jeśli mówi prawdę? Co, jeśli naprawdę chce mnie pieprzyć tak długo, aż umrę? Ah, to na pewno nie prawda. Nie jest zdolny do zabicia kogokolwiek. Chyba...
Tak, jak przypuszczałam: rozwiązał mnie i kazał zdjąć zbędne ubrania. Zostałam w samych majtkach, jak kazał. Uklęknęłam we wskazanym przez niego miejscu i czekałam na kolejne polecenia. "Pan/Uległa", na tym opierały się w tym momencie nasze relację. Nie, to nie działa na mnie tak podniecająco, jak kiedyś. Zniszczył to. "O nie, nie teraz Carla. Masz być silna, do cholery!" znów krzyczy głos, kiedy przełknęłam ślinę, by powstrzymać łzy. Związał moje ręce i tak, jak obiecał: był bezlitosny. Pieprzył mnie do tego momentu, kiedy on dochodził. Moje "potrzeby" go nie interesowały. Jeśli nie doszłam, to był już mój problem. Miał rację, takim sposobem mnie zabije, bo ja nie wiem, ile zdołam wytrzymać nad przepaścią, kiedy dochodzę do brzegu i bujam się w stronę lądu i urwiska.
Dni mijały, a Carla nadal była więziona przez Christiana Greya. Prasa już szalała i było multum pytań na temat MacCartney. Wszyscy zamartwiali się i dokładali wszelkich starań w poszukiwanie jej. Kiedy policja przywędrowała do domu byłego partnera blondynki z nakazem przeszukania, o dziwo, nie znaleźli jej. Justin tracił wszelkie zmysły. Wiedział, że kocha tą kobietę nad życie i nie wytrzyma zgrywania jej najlepszego przyjaciela. Albo ona zostanie jego żoną, albo żadna inna. Wmawiał sobie, że kiedy ją tylko odnajdzie, poprosi ją o rękę, nie będzie zwlekać, ale prawda była taka, że był zwykłym tchórzem, który boi się zobowiązań. Uwielbiał bawić się w towarzystwie młodych, pięknych pań, a wiedział, że kiedy będzie już z Carlą, to wszystko będzie musiało się skończyć. "Albo ja, albo one." cytował w myślach blondynkę, kiedy kolejną noc nie mógł spać. Przez myśl przebiegło mu setki pomysłów, gdzie mogłaby być. Wiedział, że gdyby to był ktoś z ubocza, prosiłby o okup. Informacji o takowej możliwości jednak nie dostał, co jednoznacznie wiązało się z opcją, że jest to ktoś z ich towarzystwa: ktoś, kto jest bogaty, kto może mieć jakiś żal do Carli, bądź coś w tym stylu. Wiedział też, że to nie Jaxon. Policja sprawdziła wszystkie jego alibi i każde okazało się być prawdziwe. Justin miał jednak wątpliwości co do Grey'a.
Nie wiem, ile tu już jestem, ale naprawdę mam psychicznie dość. Ile jeszcze mam wytrzymać? Byłam osłabiona, wygłodzona, bo przecież gdzie by tam! Po co Christian Grey miał mi dawać jeść? Osoba, która gardzi głodem i stara się nakarmić cały świat, postanowił zagłodzić mnie na śmierć. Oh, losie... Słyszałam w radiu, że policja mnie szuka. Boże, proszę, niech oni mnie znajdą! Chcę być już w domu. Po policzkach po raz pierwszy spłynęły łzy. Oficjalnie: nie daję rady.
Drzwi otwierają się i już wiem, że szykuje się kolejny seks.
-Czy ty człowieku jesteś niewyżyty, czy co?!- wykrzyczałam, dławiąc się łzami.
-Po prostu chcę cię mieć dla siebie.- wzruszył beznamiętnie ramionami i uklęknął przede mną, odwiązując moje nadgarstki. Tym razem ubrany był na galowo, a do pomieszczenia wniósł jakieś talerze. -Chcę ci się oświadczyć na nowo. Będziemy żyć długo i szczęśliwie. Ja, ty, dwójka dzieci, domek nad plażą i pies. Wszystko, o czym marzyłaś.- mówił podekscytowany, a mnie olśniło. On jest psychicznie chory.
-Co?! Nie! Nie wyjdę za ciebie!- fuknęłam z całych sił, próbując mu to uświadomić.
-Zrobisz to, kochanie. Nikt inny cię tak nie kocha, jak ja. Tylko ze mną będziesz szczęśliwa.- jego oczy zrobiły się grafitowe z pragnienia. O cholera.
-Nie! Zrozum! Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Zapamiętaj to!- wyszarpałam się, próbując się od niego uwolnić, ale był niepowstrzymany. Jego silne dłonie objęły nadgarstki i jednym, zwinnym ruchem podniósł mnie do góry.
-Posłuchaj.- zaczął mnie prowadzić w stronę łóżka -Na początku chodziło o ten cholerny seks. Pragnąłem tylko i wyłącznie twojego ciała. Jest jak alkohol, a ja w tym momencie jestem jebanym alkoholikiem. Muszę cię mieć. Muszę cię dotykać. Ubóstwiam każdy cal twojego ciała.
-Co?! Przestań! Skończ! Nie chcę tego słuchać!- zawołałam, a obrzydzenie co do tego mężczyzny rosło z każdą sekundą. Nienawidzę go za wszystko to, co zrobił. Bił mnie, upokarzał, znęcał się, robił wszystko to, na co nie godziłam się wcześniej. Wszystkie metody BDMS, jakie istnieją, zostały na mnie wykorzystane. Miałam dość siebie i swojego życia. Skumulowało się we mnie wszystko, co zbierało się przez całe życie: pierwsze zerwania, pierwsze depresje, wypadek, ból, odrzucenie, wszystko! Dosłownie, każdą emocję odczuwałam z podwojoną siłą. Wybuchłam. Tama pękła. Łzy zaczęły płynąć strumieniami, a Grey momentalnie spoważniał.
-Co? Nie rycz, głupia szmato!- krzyknął, uderzając mnie w twarzy. -Psujesz nastrój, kurwo!- i tym razem kopnął mnie w brzuch, przez co padłam i zwinęłam się w kłębek. Błagam, oby to był bardzo zły sen, z którego się niedługo obudzę.
*JUSTIN'S POV*
Siedziałem kolejną godzinę nad telefonami i laptopem, wyszukując wszelkich sposobów na odnalezienie Carli. Traciłem zmysły. Osiem dni- tyle minęło od jej zaginięcia. Każdy odchodził od zmysłów. Jej rodzice pomieszkiwali jakiś czas u mnie, ponieważ ich przygarnąłem, a potem postanowili być w mieszkaniu Carli, na wypadek, gdyby wróciła. Przeglądałem listę jej znajomych. Każdy, możliwy kontakt dawał jakiś ślad.  Spojrzałem na wyciąg telefoniczny i numer, który stale nękał ją co noc dawał mi wiele do myślenia. Grey. Co mogę mu jednak udowodnić, kiedy w jego mieszkaniu nie było żadnych poszlak, które doprowadziłyby mnie do MacCartney. Zaraz oszaleję! Kurwa, potrzebuję jej tutaj. Nie przeżyję kolejnej nocy bez niej u mego boku.
Zadzwoniłem do kierownika sprawy - prywatnego detektywa i przekazałem istotne informacje, które pozyskałem z wyciągu telefonicznego. Słysząc, że Alaric notuje wszystko, co miałem mu do przekazania rozłączyłem się i czekałem kolejny wieczór na jakąkolwiek informację. W między czasie zadzwoniłem do ojca i powiadomiłem o wszystkim. Jak się okazało, to nie tylko on się strasznie martwił, ale była przy nim również Jazzym, która również wypytywała o blondynkę. Już niedługo skarbię. Uwolnię cię i będziemy mogli być razem. Pokażę ci, że zasługuję na drugą szansę, a ty na pewno na tym nie ucierpisz. Tylko proszę, wróć cała i zdrowa do domu. 
Czas ciągnął się w nieskończoność. Sekundy dłużyły się jak minuty, a godziny jak dni w roku. To była istna męczarnia. Minęło dziewięć dni. "Ani widu ani słuchu", jak to mówi Alaric. Na myśl, że może jej się dziać jakakolwiek krzywda nie dawała mi spać. Nie potrafiłem normalnie funkcjonować, dlatego Bonn musiał być kierowany przez zastępce, na którego mogłem w tej chwili liczyć- mój ojciec. Mimo, że sam tracił zmysły, tak czy siak potrafił trzeźwo myśleć, nie to, co ja. "Masz to po mnie." odezwał się kobiecy głos i mogłem sobie wyobrazić, że mówi to moja mama. Tak bardzo za nią tęsknię. Może w całym tym śledztwie brakuje kobiecej intuicji? Jazzym jest za młoda, aby zrozumiała pewne sprawy, dlatego nie mogłem wymagać od niej jakiejkolwiek pomocy. I tak robiła dużo, jak na swoje możliwości. Bardzo byłem jej za to wdzięczny.
-Mamy trop!- usłyszałem głośny krzyk Alaric'a i od razu podskoczyłem z kanapy. Rzuciłem na stolik paczę papierosów i ruszyłem w stronę kuchni. Mężczyzna spojrzał na mnie znad laptopa i wskazał punkt, gdzie znajduje się karta do telefonu dziewczyny. W duchu dziękowałem Bogu, że wreszcie ją namierzyliśmy.
-Oczywiście nie spodziewaj się, że ją tam znajdziemy. Równie dobrze porywacz mógł wyrzucić jej telefon po drodze.- wzruszył ramionami, przestrzegając mnie przed najgorszym. Kiedy dorwę gnoja, który ją uprowadził, to zabiję go, nie mając najmniejszych skrupułów.
Bez namysłu ruszyliśmy do samochodu i wbijając w GPS'ie odpowiedni adres, zaczęliśmy się tam kierować. Kilkadziesiąt kilometrów od Nowego Jorku, jakaś miejscowość jednosylabowa, była jednym z najsłabiej zaludnionych miejscowości w USA. Ani jednej żywej duszy w porze późno popołudniowej. Kiedy czerwona kropka zaczęła się coraz bardziej zbliżać, poczułem narastający stres. Wreszcie dotarliśmy. Stacja paliw. KURWA!!!
-Nie, nie, nie!- zacząłem bić w ramę samochodu. Kopałem opony, waliłem w dach samochodu i wyzywałem na wszystkie strony. Dostrzegłem telefon, gdzieś w trawie i wiedziałem, że teraz tylko trzeba się modlić o to, aby był tu monitoring. Nim się zorientowałem Alaric zdążył już iść to sprawdzić. Kiedy wrócił, na twarzy malował się triumfalny uśmiech.
-Mamy, gnoja.- powiedział dumnie, wsiadając do samochodu i rzucając na półeczkę kartę pamięci z video z danego dnia. Kochanie, już po ciebie jedziemy. Wytrzymaj jeszcze trochę. Proszę.
*CARLA'S POV*
Leżałam całkowicie obolała. Moje oczy pragnęły snu, były wykończone. Czułam, że kilka części mojego ciała są nadzwyczaj opuchnięte. Przygryzłam wargę, aby powstrzymać jęk i wyprostowałam się wolno. Pierwszy raz nie jestem związana. Christian myślał, że zdąży wrócić do czasu mojego powrotu. Zaczęłam się czołgać w stronę drzwi i chwyciłam za klamkę, sprawdzając, czy są otwarte. Niestety tak nie było, dlatego wróciłam na swoje miejsce i rozejrzałam się dookoła. Mam szansę stąd uciec. Czułam narastającą we mnie presję, naprawdę nie wiedziałam, co robić. Spojrzałam w stronę półki z przyborami, które używał podczas seksu. Pełno pejczy oraz drewnianych pacek. Drewniane packi!!! To jest to. Ostatkami sił zebrałam się i wstałam. Teraz, albo nigdy. Mam szansę stąd uciec. Musze tylko powalczyć. Ten ostatni raz.
Złapałam jedną z najgrubszych i ściskając oczy z wysiłku podeszłam do drzwi. Stanęłam za nimi i czekałam, aż wejdzie do pomieszczenia Grey. Stres narastał z sekundy na sekundę. Żołądek wywracał się w każdą stronę, a w duchu prosiłam Boga, aby dał mi wystarczająco siły, ale nie na tyle, aby go zabić. Usłyszałam kroki i wiedziałam, że to ta chwila. Teraz, albo nigdy. Od tego zależy, czy przeżyję, czy nie. Klamka opadła w dół, a drzwi szeroko się otworzyły.
-Co kur..- nie zdążył powiedzieć, ponieważ porządnie oberwał w głowę. Upadł na podłogę, a ja wtedy wybiegłam z pomieszczenia, zamykając je na klucz. Adrenalina buzowała w moich żyłach i wiedziałam, że teraz toczyłam grę o życie. Kiedy zorientowałam się, że nie znajdujemy się w apartamencie Christiana, przeraziłam się. Gdzie my jesteśmy!?
Chodziłam od drzwi, do drzwi, próbując znaleźć te główne. Każde z nich były zamknięte, a w tle słyszałam już walenie do tych, które prowadziły do Czerwonego Pokoju Bólu. Zbiegłam na parter, a w tym samym momencie usłyszałam trzask pękających drzwi. O nie, wyszedł. I jest niesamowicie wkurzony. Przełknęłam ślinę, zakradając się do jednej z szaf. Weszłam po cichu do środka i błagałam o to, aby mnie nie znalazł. Kiedy do tego dojdzie, zabije mnie. Miałam stąd uciec. A teraz on mnie zabije.
Oddychałam najciszej, jak się dało. Trzęsłam się ze strachu i nie wiedziałam, czego się spodziewać. Usłyszałam perfidny śmiech Christiana i wiedziałam, że już krąży po parterze. Miał przy sobie nóż. Obijał jego kraniec o każdy mebel, który napotykał na drodze. Serce podskoczyło mi do gardła, a ja nie wiedziałam co się dzieje. Nagle drzwi od szafy się otworzyły.
____________________
OGŁOSZENIA PARAFIALNE
KOMY,KOMY,KOMY. Ranicie mnie, strasznie! Ja się staram, a Wy co?:( Eh.. To już nie potrwa długo. Już Wam to obiecuję :(
I co sądzicie o tym rozdziale? Spodziewaliście się, że będzie to Christian, czy raczej nie?
Soon szykuje się epilog ii.... To już ostatnia część opowiadania. "Womanizer" i "Toxic" to takie dwa opowiadania, które potrafiłam napisać od początku do końca. Ciesze się z tego i jestem dumna! :') 
 Liczę, że tym razem dacie radę i 15 komentarzy pojawi się bardzo szybko.
Taka niespodzianka ode mnie, bo pod ostatnim rozdziałem było 12 komentarzy, a jednak dodałam. Chciałam się jak najszybciej z Wami nim podzielić.
Tyle ode mnie, buziaki. Wpadajcie na WATTPAD i na resztę blogów. Zapraszam na DANGEROUS!!! 
 CZYTASZ=KOMENTUJESZ

15 KOMENTARZY=ROZDZIAŁ 19.

7.05.2015

Rozdział 17.

12 komentarzy:
Kiedy auto zatrzymało się przed wieżowcem, w którym mieszkam, w głębi duszy dziękowałam Bogu, że ta nieprzyjemna cisza się zakończyła. Odpięłam pospiesznie pas i otworzyłam drzwi, nie czekając na jakiekolwiek słowa w moim kierunku. Bo skoro Justin nie odzywał się całą drogę, dlaczego miał to zrobić teraz?
-Dobranoc, Justin.- skinęłam profesjonalnie głową, jakbym właśnie żegnała się z klientem. W odpowiedzi dostałam tylko spojrzenie, co już było dostatecznym gestem od Biebera. Zatrzasnęłam za sobą drzwi, westchnęłam ciężko i skierowałam się do środka, witając kolejno pracujących tutaj ludzi. To nie jest normalne, że jedna ze sław wykupiła apartament w jednym z hoteli. Stąd na parterze znajduje się recepcja, portier, bagażowy czy parkingowy.
Będąc w windzie zadzwoniłam do mamy. Dawno z nią nie rozmawiałam, a chciałam najzwyczajniej usłyszeć jej głos.
-Kochanie, to skoro dziś byłaś u Bieberów, to może zaproś teraz Justina do nas, co?- sugeruje kobieta, a słysząc jej ton głosu wiem, że na pewno nie oczekuje ode mnie sprzeciwu. Serio, mamo? Serio? Akurat teraz, kiedy ja mam jakieś spięcie z szatynem? Oh, to matczyne wyczucie czasu.
-Zobaczę, co da się zrobić, ale nie obiecuję, że wpadnie.- podkreśliłam ostatnie wyrazy i pożegnałam się z mamą. Naprawdę mi ich brakuje, a na wieść, że jutro wszyscy będą w domu, nie mogłam odrzucić zaproszenia.
Weszłam do mieszkania, zapaliłam światło i poczułam tą uderzającą samotność. Jak długo potrwa jeszcze ten etap w moim życiu? Dlaczego wciąż natrafiam na nieodpowiednich mężczyzn i żyję, marząc o księciu z bajki? Przecież zdążyłam się już przekonać, że oni nie istnieją. To są po prostu bardzo ładne żaby. Zdjęłam szpilki, rzuciłam je w kąt pomieszczenia i boso skierowałam się do salonu. Postanowiłam zadzwonić do Justina, wiedząc, że na pewno nie śpi. Jest nocnym markiem, jak ja.
-Witam.- powiedziałam od razu pozytywnym tonem głosu, próbując rozluźnić sytuację. -Nie przeszkadzam?
-Ty?- usłyszałam zdziwienie i od razu uśmiechnęłam się triumfalnie. -Nigdy.- kryzys został zażegnany!
-To dobrze się składa, bo dzwoniłam do mamy i mamy na jutro zaproszenie do niej na obiad.- westchnęłam, wyciągając obolałe nogi na szklaną ławę. Przez chwilę po drugiej stronie słuchawki panowała cisza, której nie potrafiłam rozgryźć.
-Słuchaj, Carla.. Ja.. Przepraszam cię za Jaxona.- wydukał ni stąd ni zowąd. Czemu dalej trapi go myśl o jego bracie?
-Justin, ej!- zawołałam radośnie. -Nic się nie dzieje! Jaxon jest młody, musi się wyszaleć! Sądził, że zyska w waszych oczach przystawiając się do mnie, ale nie spodziewał się odrzucenia. Cóż, jest słodki, ale nie kręcą mnie romanse z młodszymi.- zachichotałam, patrząc na palce u stóp i przygryzając wargę na samo wyobrażenie sobie jego miny w danej chwili. Po drugiej stronie usłyszałam głośne wypuszczenie powietrza, jakby wcześniej zestresowany je wstrzymywał.
-To dobrze.- rzucił krótko i mogę się założyć, że się uśmiechał. -O której mam być?
-O dwunastej.- żegnam się z facetem i odkładam telefon na stół, odchylając głowę w tył. Ruszyłam pod prysznic, a następnie w bieliźnie Calvina Kleina ułożyłam się na łóżku i w mgnieniu oka zasnęłam.

-Jezu ,Carla, pospiesz się!- usłyszałam lekko poirytowany głos Justina, kiedy wkładałam kolczyki.
-Uspokój się, mamy tam być na pierwszą, mamy czas.
-Korki też, więc..- westchnęłam ciężko, poprawiając swoje loki. Gotowe. Opuściłam łazienkę i chwyciłam torebkę, która leżała na łóżku. Przywitałam się z mężczyzną i w jego towarzystwie wyszłam z pokoju.
-Dziękuję, że jedziesz.- uśmiechnęłam się, lekko przytulając do jego ramienia. Zobaczyłam, że kącik jego ust również uniósł się lekko do góry. Drzwi się otworzyły, więc wyszliśmy przez frontowe drzwi, a parkingowy podbiegł do nas z parasolem. Była okropna pogoda. Wiał wiatr, a po szybach obijały się grube krople deszczu. Kiedy weszliśmy do limuzyny, przywitałam się z kierowcą i spojrzałam na Justina. Coś wewnątrz mnie postanowiło powspominać stare czasy. Jak to było, zanim wyjechałam na Ukrainę.
-Nie rób tego.- usłyszałam przygnębiony głos Justina. Uniosłam zaskoczona brew i spojrzałam w jego stronę. -Proszę.- jego oczy były ogromne. Dawno ich takich nie widziałam.
-Ale czego? Nie rozumiem...- wypchnęłam dolną wargę w jego kierunku i zaśmiałam się.
-Nieważne.- burknął i odwrócił głowę w przeciwną stronę. Jak dziecko!
Punktualnie o pierwszej wjechaliśmy na podjazd domku, który ani trochę się nie zmienił. Może doszło trochę więcej kwiatów, które najzwyczajniej zakwitły na lato. W progu zawitał ojciec z Martinem. Oh, kochany braciszek. Kiedy zobaczył podjeżdżające auto, zaczął klaskać w ręce i skakać w miejscu, nie mogąc się doczekać, kiedy mnie zobaczy. Samochód się zatrzymał, a ja pospiesznie wyszłam z auta i rozłożyłam szeroko ramiona, czekając, aż chłopczyk w nich zawita. Po upływie paru sekund był już obok i mocno obejmował moją szyję swoimi drobniutkimi ramionkami.
-Czeeść braciszku!- zawołałam ciepło, podnosząc go do góry. Kiedy u boku zawitał Justin, spojrzał na niego i również wyciągnął ręce w jego stronę. Oh, ten to się lubi przytulać. -Pamiętasz go?- spytałam, pokazując kciukiem na szatyna, który poprawił swoją szarą marynarkę i przybijał żółwia z Martinem.
-Tak, to twój chłopak.- poruszał brwiami rozbawiony, klaszcząc w rączki i patrząc dumnie na naszą reakcję.
-Nie.- pokiwałam rozbawiona głową. -Nie jesteśmy razem. Traktuj go jak brata, okej?- zaproponowałam, kiedy Justin również przytaknął głową. Wreszcie podeszliśmy do drzwi. Weszłam do środka i momentalnie zawitałam w ramionach taty.
-Moja duża, dzielna córeczka.- pogłaskał po głowie, całując w czoło. -Niech boża łaska spłynie na waszą dwójkę, kochani.- uczynił znak krzyża przy naszych głowach i pozwolił wejść dalej. Oh, to po prostu zwyczaj mojego taty- pastora, który niedawno wrócił z coniedzielnej mszy. Z kuchni dobiegały głośne trzaskanie pokrywek od garnków, krzyki mamy oraz przepyszne zapachy rozprzestrzeniające się po całym domu.
-Ania! Goście przyjechali.- zawołał tata, a my skierowaliśmy się do salonu, zasypywani pytaniami od małego łobuza.
-Mam coś dla ciebie.- odezwał się Justin, chwytając rączkę małego i wyprowadzając go z domu. Wtedy miałam chwilę czasu, aby porozmawiać z tatą, który widocznie był uraczony naszą dwójką i mogę sobie dać rękę uciąć, że co wieczór modli się o nasze cudowne połączenie.
-I jak tam, kochanie?- pyta, siadając na swoim skórzanym, starym fotelu. Wreszcie z kuchni wyszłam mama, więc zdążyłam się z nią przywitać. Moje policzka oficjalnie zostały wycałowane za wszystkie czasy. Kobieta usiadła na kanapie, a ja w drugim wolnym fotelu. Spojrzałam to na mamę, to na tatę i uśmiechnęłam się słabo.
-Wiemy o zerwaniu zaręczyn i o tym, co się stało w biurze.- zaczęła niepewnie mama, obserwując reakcję ojca. -Naprawdę nam przykro. Sądziliśmy, że Christian to porzą..
-Tak, jest porządny, ale widocznie nie jesteśmy sobie pisani, a ja po prostu już uwolniłam się od uczucia, jakim go darzyłam.- przerwałam jej, delikatnie się uśmiechając. Wiem, że bardzo polubili Grey'a, bo był naprawdę wspaniały, ale co ja mogę poradzić, kiedy i ja i on mieliśmy najwyraźniej wątpliwości co do przyszłości? Teraz wiem, że prawdą jest, iż na kłamstwie związku się nie zbuduje. Jak nie to kłamstwo go rozwali, to osoba druga.
-MAMO!- usłyszałam pisk, kiedy Martin wbiegł do domu, trzymając zapakowane pudełko. Uniosłam brew, zaskoczona tym gestem. -PATRZ, CO DOSTAŁEM OD JUSTINA!- wydukał zachwycony, klękając na dywanie i rozrywając kolorowy papier na prezenty. Jego oczom ukazała się konsola xbox 360. Malec zaczął piszczeć i rzucił się Bieberowi na szyję, dziękując z całego serca za grę.
-Oh, nie ma sprawy! Nie musisz mi tak dziękować.- powiedział, znów biorąc go na ręce. Justin z dzieckiem? Widok, na który mogę patrzeć dniami i nocami. Wyglądał naprawdę niesamowicie.
Po około godzinie usiedliśmy do stołu. Martina ciężko było odciągnąć od nowej zabawki, ale kiedy mama zagroziła  mu szlabanem wreszcie przyszedł do stołu i znów z ogromnym uśmiechem na twarzy siedział wśród nas. Kto by pomyślał, że ten jakże radosny chłopiec mógł mieć ciężkie dzieciństwo? Pewnie wiele nie pamięta...
-Dalej pracujesz w Bonnie?- pyta mama, kiedy nalewa sobie wody do szklanki. Justin grzecznie przytakuje.
-Firma świetnie sobie radzi. Mam dobrych pracowników, którzy solidnie wypełniają swoje obowiązki. Czego może chcieć więcej młody biznesmen?
-Żony? Dzieci?- wtrącił się tata, przeżuwając mięso. Zaczęłam się krztusić, a Bieber od razu zaczął klepać mnie w plecy.
-Nic na siłę.- teraz odezwała się mama. -Ile ty masz lat?- skierowała swoje spojrzenie na szatyna.
-27.- odpowiedział grzecznie i nawiązał kontakt wzrokowy z mamą.
-Ho! Chłopie! Już nie jesteś taki młody, jakbym mógł sądzić.- bąknął tata i wbił nóż w mięso. Martin z zainteresowaniem przyglądał się każdemu co chwilę żując mięso.
-Zdaję sobie z tego sprawę, ale miłości się nie goni, ani nie szuka. Ona sama przyjdzie.- powiedział, rzucając mi krótkie spojrzenie, jakby coś chciał mi przez nie powiedzieć. Przecież... Ostatnio mi mówił, że tamten rozdział już dawno zamknęliśmy.
Moje policzki oblały się czerwienią, więc spuściłam wzrok w dół, próbując uniknąć zaciekawionych tęczówek rodziny.
-Dziękuję!- rzucił Martin, zostawiając pusty talerz na stole. Wytarł twarz i ręce w ręcznik, a następnie pobiegł do salonu, aby kontynuować grę.

Około 9 wieczorem zaczęliśmy się zbierać. Każdy z nas idzie jutro do pracy, dlatego nie należy przesiadywać do późna. Żegnałam się z mamą i z tatą. Obiecałam, że zabiorę niedługo Martina na parę dni do siebie, aby mogli trochę odpocząć. Oczywiście zaprzeczali, mówiąc, że nie sprawia im większego kłopotu, ale wiem, jakie są teraz dzieci. Nie ma takich, które nie sprawują problemów, jak uważa tata. On zaś postanowił gdzieś jeszcze zabrać Justina. Poszli za dom, zostawiając mnie samą z mamą i bratem.
-Mały urwisie! Niedługo będziesz miał siedem lat!- zawołałam, lekko łaskocąc go w żebra. Chłopiec zaczął się wyginać i śmiać, przytakując. -Może zrobimy ci przyjęcie? U mnie?- zasugerowałam, na co nie usłyszałam sprzeciwu.
-Carla.. To naprawdę będzie dużo kosztować.- powiedziała zmartwiona mama, patrząc na mnie, jak na osobę niepoważną.
-Mamuś, spokojnie. Dobrze wiesz, że pieniądze teraz nie grają roli.- przytuliłam ją znowu, kiedy kątem oka dostrzegłam, że mężczyźni do nas wracają.
-Uważaj na siebie, proszę.- powiedziała, trzymając rękę na moim karku. Pocałowałam ją w policzek, a ona splatając palce ze sobą przystawiła ją do złączenia płuc. Patrzyła na mnie z miłością i wdzięcznością. Kocham tą kobietę.
-Masz, oddaję ci twojego towarzysza!- zawołał tata, klepiąc Justina w ramię. Wymienili się uściskiem dłoni, a z mamą pocałunkiem w policzek. Jeszcze raz przytulił Martina, a on podziękował mu za grę. Ja w tym czasie podeszłam do taty i poczułam, że miłość, jaką od nich odczuwałam w tej chwili, była tak intensywna, że poczułam się źle z powodu powrotu do Nowego Jorku. Było mi tu tak dobrze...
-Ej, słońce.- szepnął tata, ocierając opuszkiem palca spływające łzy. -Nie płacz.
-Ale tak bardzo za wami tęsknię.- i nagle poczułam, że wszyscy zaczynamy się przytulać. To jeden z naszych "MacCartney'owskich uścisków". Kiedy jeden z członków tak robi, wszyscy wokół go obchodzą i mocno przytulają, dając zastrzyk pozytywnej energii. Poczułam w talii objęcie i wiedziałam, że coś jest nie tak. Uniosłam zaszklone oczy na tatę, a ten tylko posłał mi ciepły uśmiech. Uświadomiłam sobie, że właśnie przytulał mnie Justin i nic więcej mi nie brakowało.

Siedzieliśmy w aucie i czułam, że pod powiekami jeszcze zostało wiele łez. Dostałam SMS'a od taty, gdzie napisał, że powinnam poważnie porozmawiać z Justinem, bo u niego wcale nie jest tak źle, jak wydaje się być. Wiadomo jednak, że nie rozpocznę poważnego tematu teraz, kiedy już stoimy w korkach na Queen's.
Pożegnałam się z Justinem, dziękując mu za cudowny wieczór i ruszyłam w stronę parkingu, ponieważ nie wyjęłam z auta dokumentów, które musiałam uzupełnić na jutro. Otworzyłam bagażnik i wyjęłam torbę z wszystkimi papierami, kiedy poczułam, że ktoś przystawił mi jakąś chustkę nasączoną jakimś trunkiem, po którym od razu zasnęłam...
___
OGŁOSZENIA PARAFIALNE
Bardzo niepokoi mnie to, w jakim tempie dodajcie komentarze :( To tak, jakby Was już nie interesowało to, co się dzieje na tym blogu. Ah.. Straszne uczucie.
Macie jakieś propozycje, kto to mógł być?
Mam nadzieję, że maturzyści dali radę na egzaminach i że będzie matura zdana na 100%! Życzę Wam tego z całego serduszka ♥
KOLEJNA SPRAWA!!! Mam dla Was zwiastun bloga, który w sumie nie wiem, kiedy będzie mieć premierę. Obiecuję tylko, że niebawem! ♥ A teraz niżej łapcie link do blogspot i zwiastunu! 
15 KOMENTARZY=ROZDZIAŁ 18. 

CZYTASZ=KOMENTUJESZ.

Nie zapominajcie o WATTPAD! Możecie też tam czytać moje opowiadania!

A teraz link do bloga *KLIK*
i zwiastun: